Tag: wypadek

Kenijska masakra matatu

W ramach projektu Polskiej Misji Medycznej szkoliliśmy między innymi jednostki St. John (kenijskie pogotowie ratunkowe) w Nairobi i Mombasie. St. John jest obok Red Cross jedną z niewielu służb ratowniczych działających przedszpitalnie. W dużej mierze opiera się na działalności wolontariuszy, dla których jest to szansa na późniejsze zatrudnienie.

Podczas jednego ze szkoleń St. John otrzymał  wezwanie na wypadek – zderzenie trzech aut. Ciężarówka uderzyła w auto osobowe, a matatu (taksówko – autobus na kilkanaście osób) w ciężarówkę i wbił się pod nią.

Taksówką na wypadek
Postanowiliśmy z Grzegorzem pojechać na to zdarzenie. Dali nam po zielonej kamizelce i pobiegliśmy na skrzyżowanie, gdzie miała czekać na nas karetka, która miała nas zawieźć na miejsce zdarzenia.
Karetki niestety nie było, więc szybka decyzja – jedziemy matatu. Reasumując: ekipa pogotowia jechała taksówką, bez sprzętu na wypadek. Za sygnał służyła nam zielona kamizelka wywieszona przez okno. W momencie naszego przybycia na miejscu były już dwie karetki. Pewności co do ilości karetek nie mam, bo był też ogromny tłum ludzi…

Matatu
W matatu teoretycznie może jechać czternaście osób, ale najczęściej jedzie tyle, ile się zmieści. Plus bagaże oczywiście, których kenijczycy przewożą niekiedy bardzo dużo…
Dokładną liczbę uczestników tego wypadku trudno ustalić, ponieważ część osób wydostała się samodzielnie, jeszcze przed przybyciem karetek pogotowia. W momencie, gdy przybyliśmy na miejsce zdarzenia osiem było uwięzionych wewnątrz pojazdu. Dwie osoby już nie żyły. Z uwagi na uwięzienie poszkodowanych w samochodzie, niemożliwe było podjęcie resuscytacji krążeniowo – oddechowej. Zresztą nie byłoby to celowe w tych warunkach.

Matatu wbiło się pod auto ciężarowe (które ma wysoki tył), więc przód całkowicie zniszczony i „wprasowany“ w ciężarówkę. Jedna z pierwszych jednostek straży, jaka była na miejscu miała młotek i piłę do cięcia metalu. Dopiero kolejna miała specjalistyczny sprzęt: hydrauliczne nożyce do cięcia metalu i piłę spalinową, w której po kilku minutach skończyło się paliwo… Na szczęście mieli zapas benzyny w kanistrze.

How to do it?
Operacja wydobycia poszkodowanych była bardzo trudna. Zarówno straży, jak i zespołom pogotowia nie brakuje doświadczenia w tego typu zdarzeniach, ale brakuje im tzw. know-how, czyli pewnej koncepcji, sposobu podejścia do tego typu wypadku i wydobycia poszkodowanych.

W pierwszym momencie z przerażeniem patrzyliśmy na tłum ludzi, którzy rękami szarpali powyginane blachy busa. Ludzie chcieli pomagać, ale częściowo wprowadzało to chaos. Była też próba przepchnięcia wielkiej ciężarówki. Około 20 – 30 osób próbowało ją zepchnąć, żeby dostać się do poszkodowanych. Nie brakowało też oczywiście zwykłych obserwatorów i komentatorów. Na szczęście obecni na miejscu policjanci (w dużej ilości), wspomagani przez ratowników z St. John opanowali tłum i w miejscu zdarzenie pozostali ci, którzy naprawdę do czegoś się przydali.

Pierwszy pomysł, rozpoczęty jeszcze przed naszym przybyciem to uniesienie tyłu ciężarówki i wyciągnięcie matatu spod niej. Zrobiono to za pomocą lewarków i piramidy z kamieni, która została ułożona pod kołami ciężarówki. Następnie matatu zostało wyciągnięte spod ciężarówki przez jakąś formę pojazdu pomocy drogowej, który był dociążany przez kilkanaście osób stojących na jego pace. Dalej auto zostało pocięte na kawałki i tak krok po kroku wydobywaliśmy poszkodowanych. O dziwo słuchali też „mzungu” (białego), co chyba im się przydało.

Kenijska masakra nie taka masakryczna
Wydobywanie poszkodowanych trwało ok. 40 minut (licząc od momentu naszego przyjazdu). Cała nasza akcja – od momentu wyjścia z siedziby St. John do momentu powrotu – trwała nieco ponad godzinę. Biorąc pod uwagę braki sprzętowe (w porównaniu z polskimi jednostkami) i warunki – to naprawdę dość szybko. Nie brakowało za to siły roboczej, o czym pisałem wcześniej.


Klient (pacjent) nasz pan!

Całkiem niedawno w pogotowiu – wezwanie dość dramatyczne: wypadł z jadącego samochodu, rana głowy. Przedzieramy się przez miasto, pędzimy na sygnale ponad 20 km, mówiąc sobie z kolegą: „może być robota”.

W miejscu wezwania, na poboczu siedzi młody człowiek, chyba lekko zdziwiony naszym przybyciem. Przebieg rozmowy (z pamięci, ale sens jest zachowany):

M*: co się stało?

P: nic

M: boli coś?

P: tylko trochę głowa i łokieć

M: jak to się stało?

P: nie wiem

M: pozwolisz się zbadać?

P: no skoro już tu jesteście…

 

Badanko, badanko, badanko… Niby nic wielkiego, ale z uwagi na mechanizm urazu, obrażenia głowy, chwilowy brak świadomości („nie wie co się stało”) sugeruję transport na Szpitalny Oddział Ratunkowy.

Poszkodowany pyta „a po co?”. Tłumaczę ewentualne możliwe (bo przecież nie pewne – nikt nie wie co się wydarzy) konsekwencje. Poszkodowany twardo: NIE CHCĘ. No cóż, „klient nasz pan”. Poza pewnymi okolicznościami nie ratujemy nikogo na siłę. Proszę nam podpisać kartę i życzymy zdrowia. Do widzenia.

Dla nas to niemal codzienność. Wnioski wyciągnijcie sami…

 

*M – medyk, P – poszkodowany


motocyklisci kalisz gremium kalisz
  • Kategorie

  • Archiwum

  • Zapraszam na Facebooka :-)

  • Moje filmy

    Śnieżka
    Śnieżka
    X Mistrzostwa Polski
    X Mistrzostwa Polski
    Rowerowo...
    Rowerowo...
    Pieszy. No przecież na pasach jest, nie?
    Pieszy. No przecież na pasach jest, nie?
  • © 2011 Jakub Rychlik. Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione. Autor nie ponosi żadnej odpowiedzialności za szkody mogące wyniknąć z niewłaściwego zastosowania prezentowanej na stronie www.jakubrychlik.pl wiedzy w praktyce.
    Motyw iDream: Templates Next , tłumaczenie: WordpressPL | Działa na WP