Tag: ratownictwo

Dzień z życia medyka vol. 11. „Waga ciężka”

Po dłuższej przerwie kolejna porcja pogotowianych opowieści – tym razem będzie to wakacyjny dyżur. Był piękny, słoneczny, lipcowy poranek. Zaczęło się niewinnie, a skończyło bardzo intensywnie. Poczytajcie…

03408.00 – „Upadł, zakrwawiony” – sympatyczny starszy pan, który poślizgnął się (tak twierdził) na chodniku. W momencie przyjazdu na miejsce zdarzenia siedział na przystanku w towarzystwie świadka zdarzenia, który nas wezwał. Obrażenia naprawdę symboliczne (niewielkie otarcia na policzku i lekko zdarty palec), a do tego całkiem dobre samopoczucie i brak zgody na przewiezienie do szpitala.

10.00 – „Ucięty palec” – po przyjeździe na miejsce okazało się, że palec nie jest ucięty, a jedynie (na szczęście) zraniony. Obrażenia powstały podczas pracy nożem taśmowym. Obrażenia niewielkie, można powiedzieć, że poszkodowany miał dużo szczęścia. Nie pierwszy zresztą raz, ponieważ w przeszłości miał już podobną „przygodę”. → SOR

12.30 – „Upadła, rana nosa, rana głowy” – starsza pani potknęła się o wystający krawężnik. Efektem kontaktu z twardym podłożem był solidny guz na czole oraz pęknięta skóra na nosie (rana do szycia). Pierwszej pomocy udzielili jej świadkowie zdarzenia. Mimo niezbyt przyjemnego zdarzenia nasza pacjentka nie traciła dobrego humoru, który i nam się udzielił. Opatrunek i transport → SOR.

14.00 – „Leży” – Jadąc na kolejną wizytę (opisana poniżej) natknęliśmy się na leżącego na chodniku mężczyznę. Z okna karetki nie da się poszkodowanego zdiagnozować, więc oczywiście zatrzymaliśmy się i szybko przebadaliśmy naszego poszkodowanego (pacjent, do którego jechaliśmy niestety musiał trochę dłużej czekać). Poszkodowany ewidentnie znajdował się pod wpływem alkoholu, nie ukrywał zresztą, że spożywał alkohol. Dyspozytor medyczny przysłał inną karetkę, a my pojechaliśmy dalej. Finalnie „poszkodowany” (w cudzysłowie, ponieważ ten termin to duże nadużycie w tym przypadku) trafił do Policyjnej Izby zatrzymań z powodu upojenia alkoholowego.

15.00 – „Słaby, ból nóg, krwawienie z nosa od kilku godzin” – jak widać z opisu: wszystko w jednym, do wyboru, do koloru. Dyspozytor otrzymał takie zgłoszenie, więc takie informacje nam przekazał. Po przybyciu na miejsce okazało się, że krwawienia z nosa już nie ma, więc mamy już mały sukces (wtajemniczeni wiedzą, że krwawienie z nosa bardzo często ustępuje przed przybyciem karetki). W trakcie wywiadu okazało się, że krwawienie owszem było, ale kilka godzin temu… Aktualnie zasadniczym problemem naszego pacjenta jest ogólne osłabienie. Dalszy wywiad, dalsze badanie i okazało się, że nasz pacjent bardzo lubi spożywać alkohol, najczęściej w dużych ilościach, przez kilka, a czasem kilkanaście dni. Biorąc pod uwagę to, że nasz pacjent przez około dwa tygodnie nadużywał alkoholu, a przy tym niewiele jadł, nie dziwię się, że był słaby. Jak na tego typu pacjenta przystało – wszystkie parametry życiowe miał w normie. Pacjent pozostał w domu, z zaleceniem wizyty u lekarza rodzinnego. Ciekawostka: pacjent wezwał pogotowie ratunkowe, ponieważ nie miał jak zadzwonić do lekarza rodzinnego (nie ma telefonu). Pytanie retoryczne: jakim cudem zadzwonił po pogotowie?

17.30 – „Zasłabł” – takie wezwanie otrzymała karetka specjalistyczna, która pojechała do do sześćdziesięcioletniego mężczyzny jako pierwsza. Po przyjeździe na miejsce zdarzenia okazało się, że poszkodowany jest głęboko nieprzytomny, w ciężkim stanie i wymaga przewiezienia do szpitala. Jest tylko jeden „mały” problem – pacjent waży około 200 kilogramów (piszę około, ponieważ dokładna waga pacjenta nie była znana). Zostaliśmy zadysponowani jako drugi zespół, do pomocy w transporcie pacjenta. Lecz i to okazało się zbyt mało, dlatego wezwaliśmy (a konkretniej – dyspozytor medyczne wezwał) na pomoc straż pożarną.  Ostatecznie siedem osób znosiło poszkodowanego do karetki. Kolegom strażakom chyba niezbyt się to podoba (jak to mój kolega powiedział: „szli jak na ścięcie”), ale Państwowa Straż Pożarna ma w swoim zakresie obowiązków także ratownictwo medyczne oraz ewakuację poszkodowanych, dlatego z tej możliwości skorzystaliśmy.

Jak widać nasza praca bywa bardzo zróżnicowana i czasem wymaga współdziałania kilku służb. Krótko: wszyscy jedziemy na jednym wózku i dobrze jest sobie pomagać.


O co może (i powinien) spytać medyk?

Już nie raz zdarzało mi się słyszeć podczas udzielania pomocy, badania poszkodowanego, że zadaję zbędne pytania. Czasem wręcz słyszę teksty w rodzaju: „Przecież widać, że ma nogę złamaną, nie?! Więc po co te pytania o leki?!”

Otóż drogi Pacjencie, Rodzino Pacjenta, Kolego Pacjenta, Świadku Zdarzenia, informuję, że o pewnych sprawach jednak dobrze wiedzieć. Ba, pewne informacje mogą mieć kluczowy wpływ na dalsze losy naszego poszkodowanego. Dlatego wywiad medyczny jest integralną częścią postępowania z każdym naszym pacjentem, poszkodowanym (terminy te stosuję zamiennie).

Aby ułatwić zapamiętywanie stworzono schemat SAMPLE (w wersji anglojęzycznej powstał od pierwszych liter kluczowych pytań). Jedna z polskich wersji (różnice są niewielkie i dotyczą tłumaczenia, a nie sensu) wygląda następująco:

S – symptomy/objawy (inaczej: co dolega?)

A – alergie (czy nasz pacjent jest na coś uczulony?)

M – medykamenty (leki stosowane przez pacjenta)

P – przebyte choroby/ciąża 

L – lunch (kiedy pacjent ostatnio jadł, ewentualnie co to było?)

E – ewentualnie co się stało (jakie były okoliczności zdarzenia)

039Wywiad SAMPLE nie musi być przeprowadzony idealne w tej kolejności i w ten sposób. Ważne jednak, żeby te kluczowe pytania były zadane. W razie potrzeby wywiad można dowolnie rozszerzyć. Na przykład podejrzewając zatrucie pokarmowe należy skoncentrować się na tej części, ale nie wolno pomijać pozostałych pytań.

Niekiedy warto też wypytać rodzinę, świadków zdarzenia, czy nie odczuwają podobnych dolegliwości. Tutaj na myśli przychodzi mi wezwanie sprzed kilku lat, do wymiotującego dziecka. Podczas badania okazało się, że podobne dolegliwości mają także rodzice, a do tego pies „dziwnie się zachowywał” (relacja jednego z rodziców). Co im było? Odpowiedź znajduje się tutaj.

A wracając do tematu – SAMPLE jest procesem ciągłym, a zbieranie wywiadu nie powinno utrudniać, ani przerywać badania pacjenta. A co w sytuacji, gdy pacjent jest głęboko nieprzytomny, lub niewiarygodny (na przykład jest pod wpływem alkoholu)? Wtedy jedyną szansą na uzyskanie jakiejkolwiek informacji jest wywiad zebrany od świadków zdarzenia.

W związku z powyższym bardzo proszę nie obrażać się, na lekarza, pielęgniarkę, czy ratownika medycznego o to, że zadają błahe z pozoru pytania. Robią to dla dobra pacjenta, a nie z własnej ciekawości. 


Kenijska masakra matatu

W ramach projektu Polskiej Misji Medycznej szkoliliśmy między innymi jednostki St. John (kenijskie pogotowie ratunkowe) w Nairobi i Mombasie. St. John jest obok Red Cross jedną z niewielu służb ratowniczych działających przedszpitalnie. W dużej mierze opiera się na działalności wolontariuszy, dla których jest to szansa na późniejsze zatrudnienie.

Podczas jednego ze szkoleń St. John otrzymał  wezwanie na wypadek – zderzenie trzech aut. Ciężarówka uderzyła w auto osobowe, a matatu (taksówko – autobus na kilkanaście osób) w ciężarówkę i wbił się pod nią.

Taksówką na wypadek
Postanowiliśmy z Grzegorzem pojechać na to zdarzenie. Dali nam po zielonej kamizelce i pobiegliśmy na skrzyżowanie, gdzie miała czekać na nas karetka, która miała nas zawieźć na miejsce zdarzenia.
Karetki niestety nie było, więc szybka decyzja – jedziemy matatu. Reasumując: ekipa pogotowia jechała taksówką, bez sprzętu na wypadek. Za sygnał służyła nam zielona kamizelka wywieszona przez okno. W momencie naszego przybycia na miejscu były już dwie karetki. Pewności co do ilości karetek nie mam, bo był też ogromny tłum ludzi…

Matatu
W matatu teoretycznie może jechać czternaście osób, ale najczęściej jedzie tyle, ile się zmieści. Plus bagaże oczywiście, których kenijczycy przewożą niekiedy bardzo dużo…
Dokładną liczbę uczestników tego wypadku trudno ustalić, ponieważ część osób wydostała się samodzielnie, jeszcze przed przybyciem karetek pogotowia. W momencie, gdy przybyliśmy na miejsce zdarzenia osiem było uwięzionych wewnątrz pojazdu. Dwie osoby już nie żyły. Z uwagi na uwięzienie poszkodowanych w samochodzie, niemożliwe było podjęcie resuscytacji krążeniowo – oddechowej. Zresztą nie byłoby to celowe w tych warunkach.

Matatu wbiło się pod auto ciężarowe (które ma wysoki tył), więc przód całkowicie zniszczony i „wprasowany“ w ciężarówkę. Jedna z pierwszych jednostek straży, jaka była na miejscu miała młotek i piłę do cięcia metalu. Dopiero kolejna miała specjalistyczny sprzęt: hydrauliczne nożyce do cięcia metalu i piłę spalinową, w której po kilku minutach skończyło się paliwo… Na szczęście mieli zapas benzyny w kanistrze.

How to do it?
Operacja wydobycia poszkodowanych była bardzo trudna. Zarówno straży, jak i zespołom pogotowia nie brakuje doświadczenia w tego typu zdarzeniach, ale brakuje im tzw. know-how, czyli pewnej koncepcji, sposobu podejścia do tego typu wypadku i wydobycia poszkodowanych.

W pierwszym momencie z przerażeniem patrzyliśmy na tłum ludzi, którzy rękami szarpali powyginane blachy busa. Ludzie chcieli pomagać, ale częściowo wprowadzało to chaos. Była też próba przepchnięcia wielkiej ciężarówki. Około 20 – 30 osób próbowało ją zepchnąć, żeby dostać się do poszkodowanych. Nie brakowało też oczywiście zwykłych obserwatorów i komentatorów. Na szczęście obecni na miejscu policjanci (w dużej ilości), wspomagani przez ratowników z St. John opanowali tłum i w miejscu zdarzenie pozostali ci, którzy naprawdę do czegoś się przydali.

Pierwszy pomysł, rozpoczęty jeszcze przed naszym przybyciem to uniesienie tyłu ciężarówki i wyciągnięcie matatu spod niej. Zrobiono to za pomocą lewarków i piramidy z kamieni, która została ułożona pod kołami ciężarówki. Następnie matatu zostało wyciągnięte spod ciężarówki przez jakąś formę pojazdu pomocy drogowej, który był dociążany przez kilkanaście osób stojących na jego pace. Dalej auto zostało pocięte na kawałki i tak krok po kroku wydobywaliśmy poszkodowanych. O dziwo słuchali też „mzungu” (białego), co chyba im się przydało.

Kenijska masakra nie taka masakryczna
Wydobywanie poszkodowanych trwało ok. 40 minut (licząc od momentu naszego przyjazdu). Cała nasza akcja – od momentu wyjścia z siedziby St. John do momentu powrotu – trwała nieco ponad godzinę. Biorąc pod uwagę braki sprzętowe (w porównaniu z polskimi jednostkami) i warunki – to naprawdę dość szybko. Nie brakowało za to siły roboczej, o czym pisałem wcześniej.


Lekarz, ratownik, pielęgniarka. Czyli co kto może w ratownictwie?

ratownictwoDawniej (przez 2007 rokiem) sprawa była prosta: gdy wezwaliśmy pogotowie przyjeżdżał zespół czteroosobowy zespół „R” (tzw. reanimacyjny), lub trzyosobowy zespół „W” (zwany wyjazdowym, wypadkowym, wizytowym).

W skład „R” wchodził lekarz, pielęgniarka, sanitariusz (a później ratownicy) i kierowca. Zespół „W” to najczęściej lekarz, sanitariusz, bądź ratownik i kierowca. Tak było kiedyś…

W 2006 roku weszła w życie ustawa o państwowym ratownictwie medycznym, która zaczęła obowiązywać od 1 stycznia 2007 roku. Ustawa ta wprowadziła znaczne zmiany systemowe, ale to temat na oddzielny wpis. Ja skoncentruję się na tych związanych z tematem tego wpisu.

Zgodnie z ustawą o PRM został wprowadzony nowy podział zespołów ratownictwa medycznego:

  • zespoły specjalistyczne – „S” – w skład których wchodzą co najmniej trzy osoby uprawnione do wykonywania medycznych czynności ratunkowych, w tym lekarz systemu oraz pielęgniarka systemu lub ratownik medyczny
  • zespoły podstawowe – „P” – w skład których wchodzą co najmniej dwie osoby uprawnione do wykonywania medycznych czynności ratunkowych, w tym pielęgniarka systemu lub ratownik medyczny.

 

W skład zespołów może wchodzić równie kierowca, jeśli żaden z członków zespołu nie posiada uprawnień do kierowania pojazdami uprzywilejowanym. Zwracam uwagę na stwierdzenie „co najmniej”, co oznacza, że skład zespołu może być większy, ale chyba oczywiste jest, że pracodawca licząc koszty będzie jedynie spełniał niezbędne minimum.

Wraz z nowym podziałem na zespoły „P” i „S” pojawił się także nowy podział kompetencji.
Lekarz – wiadomo – może zrobić prawie wszystko, co zechce, podać lek jaki chce i nikogo o zdanie pytać nie musi.
Ratownik medyczny i pielęgniarka mają pewien katalog czynności (niemal zresztą identyczny), które mogą wykonywać samodzielnie, ale, co bardzo istotne (a przez niektórych nadal niezrozumiałe) tylko w ramach systemu Państwowe Ratownictwo Medyczne.

W przypadku ratownika medycznego szczegółowy katalog czynności określa Rozporządzenie Ministra Zdrowia z dnia 29 grudnia 2006 r. w sprawie szczegółowego zakresu medycznych czynności ratunkowych, które mogą być podejmowane przez ratownika medycznego (z późniejszymi zmianami). Zainteresowani tematem mogą doczytać TUTAJ i TUTAJ

Ja podsumuję krótko: ratownik medyczny może podać 28 leków i wykonać pewien zakres czynności związanych z ratowaniem życia i zdrowia naszych pacjentów. I to moim zdaniem w zupełności wystarczy. Przypominam, że pogotowie ratunkowe zajmuje się ratowaniem życia i zdrowia, a nie leczeniem. Czasy, gdy pogotowie wypisywało recepty już minęły (taką mam nadzieję)…

 

P.S.
Pisząc „pielęgniarka” mam również na myśli pielęgniarza, a pisząc „ratownik medyczny” również kobiety będące ratownikami medycznym.


„Czeski film” – relacja z Rallye Rejviz

Przed kilkoma dniami wraz z Andrzejem Nabzdykiem z Wrocławia i Marcinem Soboniem z Łomży mieliśmy zaszczyt  wystartować, jako reprezentacja Polskiej Misji Medycznej w 15. Międzynarodowych Mistrzostwach w Ratownictwie Medycznym Rallye Rejviz w Czechach.

Wzięło w nich udział kilkadziesiąt zespołów, między innymi z Czech, Słowacji, Słowenii, USA, Wielkiej Brytanii, Węgier, Rumunii, Ukrainy, Austrii, Polski. Dla moich kolegów był to już kolejny start w tej imprezie, dla mnie pierwszy. Każda taka impreza to okazja do zdobycia nowych umiejętności, doświadczeń, poznania wielu ciekawych ludzi. Tak było i tym razem.

Międzynarodowy zespół autorów zadań, sędziów przygotował dla nas 12 różnych zadań:

  1. Angelina – wezwanie do 16 miesięcznego dziecka, które ma drgawki. W toku badania dochodziło do zatrzymania krążeniowo i oddechu i należało podjąć resuscytację krążeniowo – oddechową. Z wywiadu od matki dowiedzieliśmy się, że dziecko mogło połknąć leki (amitryptylinę).
  2. Pinocchio (Buratino) – dziadek wzywa do swojej 7 letniej wnuczki, która straciła przytomność. Dziecko z niskim ciśnieniem, wolną akcją serca. Andrzej z Marcin badali, a ja rozmawiałem z „dziadkiem” (którym był młody człowiek, bardzo dobrze ucharakteryzowany). Wypytałem do chyba absolutnie o wszystko: leki, alkohol, narkotyki, podróże zagraniczne itd. Jakoś nic tu nie pasowało do stanu klinicznego dziecka… Aż do czasu, gdy – jak to Andrzej stwierdził – moja „aptekarskość” spowodowało, że wziąłem ze stołu gazetę, pod którą leżała saszetka z lekami dziadka. Wtedy dziewczynka przyznała się, że wzięła leki dziadka.
  3. CBR – pijany mężczyzna wracający z dyskoteki znalazł kobietę płaczącą w aucie. Na miejscu okazało się, że kobieta jest zamknięta z aucie i leży przygnieciona przez 140 kilogramowego mężczyznę, który nie żyje od ok. 3 godzin. Informacja od sędziów:  nie ma możliwości wejścia do auta, otworzenia drzwi, zbicia szyby etc. Policja będzie za 15 minut. Lamentująca dziewczyna prosi, żeby ją uwolnić, więc jej powiedziałem, że wezwiemy straż, która ją uwolni. I wtedy się zaczęło… Jej mąż pracuje w straży;-) Oceniane było wsparcie psychiczne, ale także opieka nad „wracającym z dyskoteki” i decyzja, co zrobić z martwym kochankiem. A skąd my mamy wiedzieć, co Czesi robią w takich sytuacjach?:-)
  4. KFC – „strażacy mają swoje spa, medycy nie, więc bawcie się” – usłyszeliśmy na miejscu. Zdanie proste i przyjemne. Zjazdy tyrolski na rzeką, a później przejście przez rzekę. Najwyżej punktowane było przejście boso, z butami w ręce.
  5. Nerves – wykonać tylko i wyłącznie badanie neurologiczne, a następnie wpisać odstępstwa w specjalnych formularzu.
  6. Colonel – zdarzenie masowe. Przeprowadzić re-triage i wdrożyć leczenie w punkcie medycznym. Niestety mieliśmy „troszkę” mało sprzętu…
  7. PSI – recepcjonista z hotelu wzywa, że „coś się stało jednemu z gości”. Na miejscu sędziowie podzielili nasz zespół – zabrali Andrzeja do innego pokoju, a po minucie błysk, Andrzej został porażony prądem i stał się naszym pacjentem. Żeby była jasność – oczywiście wcześniej pytaliśmy, czy jest bezpiecznie. Niby było;-)
  8. Stairs – zjazd na linie z 4 piętra. Punktacja: zjazd – punkty, zejście – brak punktów, skok – dyskwalifikacja;-)
  9. Relay – mąż wzywa do ciężarnej żony (34 tydzień), która ma skurcze i wymiotuje. Jechali do szpitala i zepsuło im się auto. Aby było weselej kobieta nie zgadza się na założenie dojścia dożylnego (przydałoby się).
  10. Tania – bezdomna kobieta wzywa do swojego partnera, bo „chyba nie żyje”. Zadanie nocne, ciemny wagon, brak światła… Kobieta ma tylko świeczki i chce ja zapalić. Coś mnie tknęło, żeby lepiej tego nie robić. Zaczynamy badać „partnera”, „partnerzy” zaczynają się kłócić, wyzywać, jest ciemno, głośno, nerwowo. Nagle kobieta „przypomina sobie”, że gdzieś zaginął ich znajomy. No i zaczyna się szukanie wokół wagonu. Znajomy znalazł się, wciśnięty w kąt wagonu, przykryty kocem, z foliową torebką i butelką rozpuszczalnika…
  11. Trip – znów nam zabrali Andrzeja, który miał być lekarzem na SOR, a my zespołem. Wzywa kobieta, do swojego męża, którego znalazła leżącego nieprzytomnego na podłodze. W ręce butelka wódki, obok wymiociny, mąż choruje na cukrzycę. Generalnie jest wesoło. Badamy, pakujemy, niesiemy do pokoju obok, gdzie jest SOR. Przekazujemy pacjenta Andrzejowi, który wdraża opiekę szpitalną. „Robimy” tomografię komputerową, a w głowie krwiak… Decyzja o operacji, a neurochirurg mówi, że nie będzie operował „bo nie”.
  12. Thirst – wezwanie do 33 letniego mężczyzny z powodu duszności. Mężczyzna ciężko pracuje, nie wie co to odpoczynek, odbiera przy nas kilka telefonów, ciągle coś pisze na laptopie, chce zapalić papierosa, wypił dziś bardzo dużo płynów, szkoda mu czasu na nasze badanie… W badaniu bardzo wysoki poziom glikemii we krwi. Wstępne rozpoznanie cukrzyca. Oczywiście nasz pacjent nie bardzo chce jechać do szpitala…

11. miejsce może nie jest wielkim powodem do dumy, ale chyba najważniejsze jest, że się dobrze bawiliśmy:-)

Dla zainteresowanych dokładnymi opisami zadać, wynikami polecam stronę: http://www.rallye-rejviz.com/

Z samych zadań niestety nie mamy dużo fotek. Nie miał kto robić;-)



Szkoleniowa przygoda część 1.

Zaczęło się niespełna 10 lat temu…

Jakoś po maturze, czekając na wyniki, nie za bardzo wiedziałem, co zrobić ze swoim życiem.
Owszem, niby miałem jakieś plany, marzenia, lecz w różnych względów były one mocno ograniczone. Jednym z pomysłów (podkreślam – nie znając jeszcze wyników matury) była służba zastępcza w oddziałach prewencji, lub służba zastępcza w Biurze Ochrony Rządu. Było to poniekąd związana z zainteresowaniami, ale także z tym, że skoro już ewentualnie miałem iść do wojska, to niech „coś” z tego będzie. Nawiasem, już wtedy się przekonałem, że inne oceny się dostaje na egzaminach sprawnościowych w Poznaniu, a inne docierają do działu kadr w Kaliszu (ale to już inna historia).

Pozytywny wynik matury wybił mi z głowy wszelkie „służby kandydackie”, „służby zastępcze”…
Przede mną decyzja: co dalej? Padło na studia.
Nie mogąc się za bardzo zdecydować (ten brak zdecydowania trwa zresztą do dziś), podjąłem naukę na dwóch kierunkach jednocześnie: na ratownictwie i politologii. Ciekawe, prawda? Dwa kierunki, które nie mają ze sobą nic wspólnego…

Ratownictwo ciekawiło mnie gdzieś od ok. 15 roku życia, kiedy to wraz z kuzynami trafiłem na kurs młodszego ratownika WOPR. Tam się pojawiły podstawy pierwszej pomocy. Zapewne wpływ na decyzję miały też kwestie rodzinne (moja mama jest pielęgniarką).

Politologia? Jakoś zawsze lubiłem debatować na wszelkich WOS’ach.
I w ten sposób od poniedziałku do piątku chodziłem do jednej szkoły, a w weekendy (na szczęście mniej więcej co drugi weekend) do drugiej. A w te weekendy, w które nie miałem uczelni, pracowałem.

Będąc w medyku po raz pierwszy spotkałem się z czymś takim, jak „dydaktyka nauczania”. Niestrudzona Pani Violetta wkładała nam do głów podstawy nauczania innych. Jednocześnie na „politei” mogłem się „wyszczekać”, bo zdarzali się wykładowcy, którym się to podobało.
Kiedy opanowaliśmy podstawy teoretyczne przyszedł czas na praktykę. Chodziliśmy po szkołach i w ramach staraliśmy się nauczać innych. Z różnym skutkiem, ale poligon był…

W 2003 roku zacząłem pracę w Pogotowiu Ratunkowym w Kaliszu. Jednocześnie starałem się tworzyć (bo doskonalić jeszcze nie było co) swój warsztat instruktorski. Były to czasy, kiedy to ja chodziłem i prosiłem „czy może mógłbym was przeszkolić”, najczęściej po szkołach i wyobraźcie sobie, że część szkół nie była zainteresowana DARMOWYM szkoleniem z pierwszej pomocy. Zacząłem też prowadzić zajęcia z pierwszej pomocy na kursach dla ratowników WOPR organizowanych przez Romualda i Iwonę Michniewiczów.

Latem 2005 roku zadzwonił pewien młody człowiek z pomysłem przeszkolenia pewnej grupy osób z pierwszej pomocy (kontaktem była właśnie wspomniana wcześniej Iwona Michniewicz). Pierwsza pomoc była jedną z części większego projektu. Nazwisko tego „Kogoś” brzmiało znajomo, ale nie bardzo mogłem sobie przypomnieć skąd… Zorganizowaliśmy chyba 3 spotkania, przeszkoliliśmy ok. 20 osób (nie pamiętam dokładnie ile).

Poniżej jedno z niewielu zdjęć, jakie mam z tamtych czasów. Kilka miesięcy później ten „Ktoś” został Posłem na Sejm RP, a ten leżący na zdjęciu do dziś chyba pamięta, jak sprawdzić, czy poszkodowany jest przytomny…  🙂

P6300018


motocyklisci kalisz gremium kalisz
  • Kategorie

  • Archiwum

  • Zapraszam na Facebooka :-)

  • Moje filmy

    Śnieżka
    Śnieżka
    X Mistrzostwa Polski
    X Mistrzostwa Polski
    Rowerowo...
    Rowerowo...
    Pieszy. No przecież na pasach jest, nie?
    Pieszy. No przecież na pasach jest, nie?
  • © 2011 Jakub Rychlik. Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione. Autor nie ponosi żadnej odpowiedzialności za szkody mogące wyniknąć z niewłaściwego zastosowania prezentowanej na stronie www.jakubrychlik.pl wiedzy w praktyce.
    Motyw iDream: Templates Next , tłumaczenie: WordpressPL | Działa na WP