Tag: pogotowie ratunkowe

Bomiś

Z racji tego, że po dokonaniu charakterystyki „Celebryty” rozdzwoniły się telefony z wezwaniem pogotowia do nietrzeźwych delikwentów z raną głowy, leżących na chodnikach, ulicach i innych powierzchniach płaskich, uznałem że moje wskazówki pacjentom pomagają i postanowiłem podzielić się opinią na temat kolejnego typu osobowości, z którym bardzo często mam do czynienia.

Na potrzeby tego wpisu owego delikwenta nazwijmy swojsko i przyjaźnie – „BO-MIŚ”. I chociaż brzmi to sympatycznie, ów pacjent „BO-MIŚ” do najsympatyczniejszych nie należy.

A czym się charakteryzuje? Otóż – podobnie jak „Celebryta” – „Bo-miś” często do najtrzeźwiejszych nie należy.

Można powiedzieć, że jest lekko „wczorajszy”, albo już lekko „dzisiejszy”. Najważniejsze jednak, że może mówić i choć układanie słów czasem stanowi dla niego niemałą trudność, ratownicy medyczni (trzeźwo czasem myślący ;-)) rozumieją, o co chodzi. A chodzi zazwyczaj o to, że „Bo-mi-siowi” po prostu wszystko się należy. Stąd nazwa typu pacjenta. Zdanie, które słyszymy najczęściej to: „BO-MI-Się należy”

Typowy Bo-miś „płaci na tę cholerną służbę zdrowia” i wymaga!!! A wymaga najczęściej recepty na leki, skierowania do poradni specjalistycznej, domaga się kompletu badań lub ewentualnie transportu do szpitala, ponieważ najczęściej „nie ma czym dojechać”.

Bo-miś czuje, że ze wszech miar zasługuje na traktowanie godne „Celebryty”. Bo-mu-się-zdaje, że Celebrytą jest. I ma pewnie trochę racji w tym rozumowaniu. W końcu płaci na nasze utrzymanie, najczęściej pobierając zasiłek z urzędu pracy. Bo-miś potrafi także czasem użyć bardziej dosadnych argumentów: KLIK

Raczej nie spełniamy wszystkich oczekiwań „BO-MI-SIA” i w ten sposób w lawinowym tempie rośnie liczba pacjentów niezadowolonych z polskiej służby zdrowia.

Na dzisiaj tyle o Bo-mi-siu. Wsiadam do karetki i jadę na kolejne wezwanie, bacznie wypatrując kolejnego typu pacjenta 😉


Celebryta

Człowiek pracujący w mojej branży wie doskonale, że ludzkich osobliwości jest nieskończenie wiele, a szansa na spotkanie tych najciekawszych jest przeogromna. Postanowiłem więc podzielić się moimi spostrzeżeniami co do pacjentów, z którymi przyszło mi „pracować”. Podzieliłem ich na kilka kategorii. Pierwsza, z którą ratownik medyczny dość często ma do czynienia to „celebryta”.

Kim jest celebryta?
Według słownika to termin odnoszący się do osoby często występującej w środkach masowego przekazu i wzbudzającej ich zainteresowanie, bez względu na pełniony przez nią zawód (choć najczęściej są to aktorzy, piosenkarze, uczestnicy reality show , sportowcy czy dziennikarze). Zgodnie z definicją sformułowaną przez Daniela Boorstina w 1961 roku celebryta to osoba, która jest znana z tego, że jest znana.

Tyle słownik…
A, że w pogotowiu świat wygląda nieco inaczej, zatem „celebryta”, z którym miewam najczęściej do czynienia ma tyle wspólnego z tym słownikowym, co Feel z Philem Collinsem.

Pogotowiany „celebryta” jest z reguły „nawalony jak meteor”.  Jego kontakt ze światem bywa znacznie ograniczony. Najczęściej leży na ulicy, chodniku lub czymkolwiek innym. Ma niewielką ranę głowy, zdarza się, że krwawi. Pogotowie ratunkowe przyjmuje wezwanie. Jedziemy, najczęściej na sygnale na miejsce wezwania. Widzimy delikwenta. Woń alkoholu wyczuwalna jest z kilku metrów, ale niepokoi nas rana głowy i brak kontaktu z pacjentem.

Wieziemy więc pacjenta na Szpitalny Oddział Ratunkowy. A tam nasz pacjent korzysta z szeregu badań, dostępnych od ręki jedynie nielicznym.
Badanie krwi, RTG, USG, CT (tomografia komputerowa). Na niektóre z tych badań przeciętny pacjent czeka tygodniami, a czasem nawet miesiącami. Ale pachnący alkoholem  pan z raną głowy wszystkie badania ma „na cito”. W końcu nie wiemy, co się stało. Czy czasem podczas upadku po libacji alkoholowej nie zrobił sobie krzywdy? Pomoc panu to nasz obowiązek!

Celebryci lubią być w centrum uwagi, stąd też często znacznie przekraczają teoretycznie śmiertelny poziom stężenia alkoholu we krwi (który wynosi ok. 4 – 5 promili).

Po serii cennych badań okazuje się zazwyczaj, że rana głowy jest niegroźna, a nasz celebryta, który skorzystał z bezpłatnej pomocy, cudownie dochodzi do zdrowia i wraca do domu, albo do najbliższego sklepu (o ile ma jeszcze jakieś pieniądze). Wszak trochę czasu już upłynęło od ostatniego wypitego kieliszka i najzwyczajniej w świecie zaczął trzeźwieć.  I wszyscy są szczęśliwi. My, bo pomogliśmy panu, któremu podczas odpoczynku na chodniku mogło się coś stać, pacjent – celebryta – bo został obsłużony tak, jak powinien zostać obsłużony.

Kwaśne miny mają tylko pacjenci czekający w izbie przyjęć i obserwujący, z jakim pietyzmem opiekujemy się „celebrytą”. I pewnie przeciętny Kowalski też z powątpiewaniem kiwa głową, oceniając sens pracy naszej służby zdrowia. Ja też  czasem mam podobne odczucia…


„S”, czy „P”? Oto jest pytanie…


Zapewne wielu z Was (mam na myśli nie medyków, ponieważ medycy, szczególnie mający „coś” wspólnego z ratownictwem raczej będą wiedzieć) zastanawia się, co oznaczają symbole „P” i „S” znajdujące się na karetkach. Otóż jest to oznaczenie rodzaju karetki.

Ustawa o państwowym ratownictwie medycznym  wprowadziła dwa typy zespołów ratownictwa medycznego:

  • zespoły specjalistyczne – „S” – w skład których wchodzą co najmniej trzy osoby uprawnione do wykonywania medycznych czynności ratunkowych, w tym lekarz systemu oraz pielęgniarka systemu lub ratownik medyczny,
  • zespoły podstawowe – „P” – w skład których wchodzą co najmniej dwie osoby uprawnione do wykonywania medycznych czynności ratunkowych, w tym pielęgniarka systemu lub ratownik medyczny.

 

Względy finansowe oczywiście powodują, że zapis ustawowy „co najmniej dwie osoby(…)”, czy „co najmniej trzy osoby(…)” stał się niemal regułą. Aktualnie zespoły „P” najczęściej są dwuosobowe, a zespoły „S” najczęściej są trzyosobowe. Oczywiście zdarzają się wyjątki, ale to sporadyczne przypadki. Skład i kompetencje zespołów opisałem TUTAJ.

„S”, czy „P”?
Jak to się dzieje, że raz przyjeżdża karetka „S”, a innym razem „P”? Na to nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Są rejony w Polsce, gdzie istnieją listy zdarzeń z wytycznymi, jaką karetkę należy wysłać. To jednak tylko wytyczne, zalecenia dysponenta jednostki (czyli np. dyrekcji pogotowia ratunkowego, czy szpitala, który ma w swoich strukturach zespoły ratownictwa medycznego). W innych miejscach jeździ się „z kolejki”, a więc obojętnie co się dzieje, wysyłany jest zespół, który akurat jest pierwszy w kolejce.

Możliwa jest też sytuacja, gdy dany zespół nie jest dostępny, bo np. jest na innym zdarzeniu, albo dostępny jest tylko jeden zespół w danym rejonie. Znam też niestety sytuacje (i to nie jedną), gdy „pan doktor” odmówił wyjazdu mówiąc „to pierdoła, niech podstawowa jedzie”. Sytuacji odwrotnej nie znam…

Po przyjęciu zgłoszenia dyspozytor medyczny na podstawie zebranego wywiadu, dostępnych zespołów podejmuje decyzję i o ile to możliwe – niezwłocznie wysyła zespół (a czasem nawet kilka zespołów) ratownictwa medycznego na miejsce wezwania. 


Dzień z życia medyka vol. 7. „Ona temu winna, ona temu winna!”

fot. Mariusz Jankowski

Spadł niewielki śnieg i od razu odczuwamy tego konsekwencje. Wszyscy od rana jeździmy, a to wypadek, a to upadek… Ciągle coś. A do tego kontrola (pozdrowienia dla Panów kontrolujących, którzy trafili na mojego bloga). Do rzeczy – dziś zespół trzyosobowy. Razem nieco ponad 40 lat stażu w pogotowiu ratunkowym, z czego piszący te słowa ma najmniej 😉

08:00 – „zasłabła, ból karku” – Sympatyczna, samotna starsza pani, która zdecydowanie wymaga stałej opieki innych osób. A „ból karku” doskwiera jej od kilku tygodni…

09:00 – „po upadku, uraz nogi” – „Jest zima, więc musi być zimno”, jak mawiał klasyk. Zimno, a czasem i ślisko. Szczególnie na schodach wyłożonych płytkami. Złamanie w stawie skokowym. Kierunek – szpital.

10:30 – „leży na chodniku” – Wzywa nas patrol policji. Lecimy na sygnale. Z daleka widać mężczyznę leżącego na schodkach kamienicy przy jednej z głównych ulic Kalisza. Czytaj KAWALERSKIE

14:30 – „uraz głowy od rana” – Starsza pani prawdopodobnie zbyt gwałtownie wstała, co spowodowało chwilowe omdlenie. Wezwała nas rodzina zaniepokojona zmieniającymi kolory sińcami. Pacjentka nie ma jednak ochoty jechać do szpitala. My też nie możemy jej pomóc. W takich sytuacjach czas jest głównym lekiem…

17:00 – „upadła, uraz nosa” – „ale o so chosi?” – rzekła na nasz widok. Na nosie widoczne niewielkie otarcie. Do tego wyczuwalna intensywna woń alkoholu. Niestety pacjentka nie jest w stanie samodzielnie się poruszać, więc z pomocą policji trafiła do najdroższego hotelu w Kaliszu (za który i tak pewnie nigdy nie zapłaci). Może też była na „wieczorze kawalerskim”…?

I na tym kończy się kolejny dyżur. Bilans: dwóch z pięciu naszych pacjentów było pod wpływem alkoholu. Jeden z pięciu trafił do szpitala. Był to jeden z ostatnich dyżurów przed moim zaległym urlopem. Ale nawet na urlopie „robota” mnie nie ominie 😉

 


„My płacimy na was podatki k….” i inne „przyjemności” naszej pracy

Kilka dni temu Telewizja Polska wyemitowała program poświęcony agresji pacjentów i ich rodzin wobec pracowników pogotowia ratunkowego. Polecam ten program, abyście mieli świadomość, z jakimi sytuacjami czasem się spotykamy próbując ratować ludzkie życie.


 

I wiecie co możemy zrobić? Pochylić głowę i z pokorą przyjąć wszelkie obelgi. Przecież pacjent jest najważniejszy, prawda…?


Dzień z życia medyka vol. 6.

Kolejna porcja dyżurowych opowieści. Tym razem zdecydowanie mniej alkoholu niż ostatnio, a więcej urazów. Głównie drobnych urazów. Przeczytajcie, a później się zastanówcie, które z tych zdarzeń mogły być „załatwione” bez wzywania pogotowia ratunkowego.

09.00 – „upadła na lodowisku, rana głowy” – Podczas klasowego wyjścia na lodowisko 17-latka upadła i uderzyła się w głowę. Bez utraty przytomności, bez nudności, wymiotów – nic. Był guz, ale kto z nas nie nabił sobie w życiu guza? Zastanówmy się więc, czy absolutnie każdy upadek wymaga wezwania karetki pogotowia? Myślę, że prawdziwym powodem wezwania było: „a co ja teraz mam zrobić, jak ja mam całą klasę pod opieką?”. Kierunek szpital. Opiekun też.

10:00 – „prawdopodobnie atak padaczki” – otwiera nam pani wyraźnie „wczorajsza” (a może już „dzisiejsza”?). Wezwała nas do „kolegi”. Ów kolega (też „wczorajszy”, albo już „dzisiejszy”) sprawia wrażenie lekko zdziwionego naszą obecnością. Krótka rozmowa i już wiemy, że nie zgłasza żadnych dolegliwości i nie życzy sobie żadnej pomocy. „Kolega” chleje i nawet tego nie ukrywa. Wolny kraj, każdy (z małymi wyjątkami) ma prawo decydować o swoim losie. Pani, która nas wezwała sugeruje „może na jakieś odtrucie go zabierzecie”? Wyczuwam, że „kolega” chyba zaczął być uciążliwy. Ale to już nie mój problem…

12:00 – „szkoła, rana łokcia” – licealista zahaczył łokciem o klamkę. Rana niewielka, nawet nie krwawiąca, ale do szycia. Pacjent niepełnoletni, więc musimy zabrać opiekuna – w tym przypadku nauczyciela. Na szczęście na miejscu szybko pojawia się brat poszkodowanego. Bardzo rozsądny brat, który po wysłuchaniu nas stwierdził, że może sam zawieźć brata do szpitala, bo „panowie przecież możecie mieć poważniejsze wezwania”. Brawo za rozsądek.

15:00 – „upadła, uraz nogi” – jak to mówią „jest zima, więc musi być zimno”. A czasem ślisko. I to właśnie było przyczyną upadku starszej pani. „Na oko” wyglądało to na stłuczenie okolicy stawu skokowego. Nasza pacjentka nie chce jechać do szpitala – ma takie prawo, więc zalecam doraźnie leki przeciwbólowe i okłady z altacetu. I tyle mogę zrobić.

17:00 – „upadła, uraz nogi” – tym razem bez szpitala się nie obejdzie. Prawdopodobnie złamanie szyjki kości udowej. Kierunek szpital.

Dobrnęliśmy do końca dyżuru. Jak więc sądzicie, czy każda z tych sytuacji wymagała naszej interwencji? Czy stać nas na to, aby pogotowie ratunkowe było traktowane jako „lek na całe zło”, a czasem jako taksówka?


Dzień z życia medyka vol. 5. „Bawimy się!”

fot. Jakub Rychlik

19.45 – „leży na ulicy” – pierwszy wyjazd, na „rozruszanie”. Lecimy na sygnale, po ok. 4 – 5 minutach jesteśmy na miejscu. Już z daleka widzę trzy auta na światłach awaryjnych. W myślach pochwaliłem świadków za zabezpieczenie miejsca zdarzenia, a zarazem pomyślałem, że możemy mieć robotę. Tzw. „pierwsza piątka” (niektórzy medycy będą wiedzieć, nie medycy wkrótce się dowiedzą), szybkie rozeznanie. Podchodzę do naszego potencjalnego poszkodowanego, a ten wita nas głośnym „spier….j”. Tłumaczę mu, że chcemy pomóc, na co pacjent znów powtarza swoje „powitanie”, a przy tym zaczyna wymachiwać rękoma. I tak kilka razy. Świadkowie też próbują mu przemówić do rozumu, oczywiście bezskutecznie. Danych oczywiście nie chciał podać. Cóż, ja się z nim szarpał nie będę. Wezwaliśmy policję i nasz niedoszły pacjent pojechał trzecią klasą do najdroższego hotelu w Kaliszu. W obecności policjantów już nie był tak „rozmowny”.

23.45 – „napad drgawek, pił alkohol” – wezwali nas „koledzy” pacjenta, zaniepokojeni drugim w dniu dzisiejszym napadem drgawek. Tak to przynajmniej określili. „Francuz” (bo taką dostał od nas ksywę) był głęboko nieprzytomny (a wierzcie mi, że ja potrafię wybudzać), do tego zaczął wymiotować. Cóż możemy zrobić? Kierunek – szpital. Później dowiedziałem się od kolegi z SORu, że nasz pacjent miał 5,25 promila alkoholu we krwi. Pogratulować. Dawno nie widziałem takiego wyniku.

01.15 – „rana głowy, pijany” – tańcowanie po alkoholu nie zawsze wychodzi na dobre. Ups, przepraszam – przecież nasz pacjent na pytanie czy pił alkohol odpowiedział pytaniem „a jak pan myśli?” Ja jednak wolę spytać, niż bawić się w domysły, co chyba zirytowało pacjenta, który najpierw stwierdził, że nie pił, a później, że nie pamięta aby pił. A ten zapach alkoholu z ust to pewnie jakiś syrop na gardło, nie? Zwracam więc honor i poprawiam się: prawdopodobne spożycie alkoholu prawdopodobnie spowodowało upadek, który prawdopodobnie spowodował prawdziwą ranę głowy.

Jak widać roboty niezbyt dużo, ale za to 100% skuteczności. Trzy wyjazdy i trzy zdarzenia spowodowane nadużyciem alkoholu. I kto za to płaci? KLIKNIJ

 


Dzień z życia medyka vol. 4.

Kolejny dzień, kolejny dyżur, kolejne wyzwania. Dziś działamy we wzmocnionym składzie – mamy stażystów na pokładzie.

07.30 – „przychodnia, rana głowy” – 70-letnia pani przyszła na zastrzyk, po którym niestety zbyt szybko wstała. Jak wstała, tak padła, rozbijając sobie głowę. Rana do szycia, więc kierunek szpital. Przy okazji – tego typu omdlenia zdarzają się nawet u młodych, zdrowych osób. Dlatego zanim gwałtownie wstaniemy warto chwilę posiedzieć.

09.30 – „leży, rana głowy” – po przybyciu okazało się, że klęczy, a nie leży. A klęczy, bo „troszkę” za dużo wypił. Alkoholu oczywiście. „Rana głowy” okazała się niewielkim otarciem, które mogło być spowodowane nawet przez ciasną czapkę, którą nasz pacjent miał na głowie. Nie życzy sobie absolutnie żadnej pomocy, „przytomny, w pełnym, logicznym kontakcie, zorientowany w miejscu i czasie”, podał pełne dane, podpisał kartę i poszedł w swoją stronę. Nikt z nas nie będzie się z nim szarpał. Wolny kraj.

10.30 – „leży, trzęsie się” – lecimy na sygnale. Potencjalny poszkodowany nie leży, a stoi. Pogotowie ratunkowe wezwali świadkowie zaniepokojeni tym, że wcześniej upadł. Na „dzień dobry” pan, który wezwał pogotowie zaczyna na mnie krzyczeć. Gdy pytam, dlaczego to robi, odpowiedział, że „się zdenerwował”. No fajnie, tylko co ja zawiniłem? Poszkodowany nie życzy sobie pomocy, nie zgłasza żadnych dolegliwości, ale łaskawie pozwala się częściowo zbadać. Nie za bardzo mu się podoba, że chcę od niego dokumenty. Reszta – jak w poprzednim przypadku. Szerokiej drogi!

W tym momencie zaczynamy się z kolegą zastanawiać, czy cały dzisiejszy dyżur tak będzie wyglądał? I wykrakaliśmy…

12.30 – „leży, wyziębiony”, wzywa patrol policji. Prawdopodobnie bezdomny, przytomny, ale brak logicznego kontaktu. Dokumentów brak, czyli „NN – mężczyzna, ok. 45 lat”. Wyziębiony. Kierunek – szpital.

14.40 – „po operacji, rozejście rany” – schorowany, cierpiący (ale mimo to uśmiechnięty) starszy pan, który niedawno wyszedł ze szpitala i już do niego musi wrócić…

Po tej wizycie straciliśmy nasze wsparcie.

17:30 – „upadła, ból biodra” – sympatyczna starsza pani, która potknęła się o dywan i upadła. Na szczęście nic wielkiego jej się nie stało. Lek przeciwbólowy i zalecony kontakt z lekarzem rodzinnym.

Podsumowanie dyżuru: trzech pacjentów zawieźliśmy do szpitala, a trzech zostało na miejscu. 

 

http://vimeo.com/28241856

 

W kwestii przypomnienia:
Wszystkie opisane przeze mnie zdarzenia są autentyczne. Z oczywistych względów nie podaję personaliów pacjentów, ani dokładnej lokalizacji zdarzenia. Czasem zdarza mi się nadawać pacjentom imiona, które są fikcyjne. Godziny zdarzeń podawane są w przybliżeniu.


Święta już blisko…

Czyli pogotowia ratunkowe będą miały więcej pracy. Powody bywają różne. I o tym właśnie postanowiłem napisać tym razem.

Powód pierwszy – nieczynne przychodnie. Każdy chce mieć święta, prawda? Teoretycznie w nocy, dni wolne oraz święta mamy zapewnioną opiekę medyczną przez tzw. „nocną i świąteczną pomoc”. W Kaliszu realizuje ją Wojewódzki Szpital Zespolony im. Ludwika Perzyny, przy ul. Poznańskiej 79 (czytaj). Teoretycznie… Bo ilu z Was zna numer telefonu do tzw. Wieczorynki? A ilu zna na pogotowie?

039Powód drugi – poradnie specjalistyczne też chcą mieć wolne. A u nas nadal wielu ludzi żyje w przeświadczeniu, że jadą do szpitala „przebadać się”.

Powód trzeci – okres świąteczny sprzyja nadmiernemu objadaniu się, co nie każdemu wychodzi na zdrowie. Bóle brzucha, biegunka, niestrawność – to dla nas świąteczna codzienność. Szczególnie zauważalne w drugi dzień świąt. Byłem kiedyś u pewnej pani, która wymiotowała niemal całymi mandarynkami. Tak, niemal całymi mandarynkami. Uprzedzając wątpliwości – pacjentka miała zęby. Po prostu jadła tak łapczywie, że nie miała czasu dobrze pogryźć…

Powód czwarty – alkohol – a właściwie to konsekwencje spożycia nadmiernych ilości alkoholu. Awantury domowe (w święta naprawdę częste), wypadki komunikacyjne, czy po prostu „leży”.

Powód piąty – chyba najsmutniejszy – niekiedy rodzina chce się pozbyć „balastu” w postaci opieki nad osobami starszymi i schorowanymi, próbując na siłę wypchnąć je do szpitala. Wszystko oczywiście pod przykrywką „lepszej opieki, bla bla bla”. Dla nie medyków może to być szokujące. Medycy wiedzą o co chodzi… Krótki REPORTAŻ.

Więcej pracy mają też szpitalne oddziały ratunkowe, czy izby przyjęć, gdzie „ląduje” część naszych pacjentów. Wezwań więcej, a ilość zespołów taka sama, a więc drogi pacjencie nie irytuj się, że długo do Ciebie jedziemy. Nie denerwuj się, bo musisz czekać w kolejce w szpitalu… To naprawdę nie nasza wina. A tym, którzy już trafią na SOR, czy izbę przyjęć proponuję rozejrzeć się na boki i zastanowić się, czy pozostali pacjenci naprawdę wymagają szpitalnej pomocy…


Zanim przyjedzie karetka

A więc stało się. Wezwałeś pogotowie ratunkowe. Czekasz. Zanim do Ciebie dojedziemy minie trochę czasu. Ile? To zależy o wielu rzeczy: od natężenia ruchu, odległości w jakiej się znajdujemy, ilości przeszkód, które musimy pokonać (brama wjazdowa, drzwi do klatki, psy pilnujące posesji), czy chociażby od tego, czy masz umieszczony numer domu w widocznym miejscu…

Jeśli zachodzi taka konieczność, to do naszego przybycia powinieneś udzielać pierwszej pomocy poszkodowanym, a także, o ile to możliwe przygotować się (i pacjenta) na nasze przybycie.

Kilka rzeczy, które należy przygotować, zanim przyjedzie pogotowie:

  • dokumenty pacjenta – najlepiej dowód osobisty, ale może też być inny dokument ze zdjęciem (paszport, prawo jazdy, legitymacja studencka, legitymacja szkolna, legitymacja służbowa etc.)
  • dokumentacja medyczna – wypisy ze szpitala, karty porad, zalecenia, ostatnie badania etc.
  • leki, które przyjmuje pacjent.

 

Wydaje się, że to mało istotne rzeczy, a jednak bardzo ułatwiają nam pracę. A jeśli coś nam ułatwia pracę, to będzie to z pewnością z korzyścią dla pacjenta…  

Aktualizacja wpisu – usunięto podpunkt:
  • potwierdzenie ubezpieczenia – legitymacja ubezpieczeniowa, potwierdzenie wpłaty ZUS/KRUS, druk ZUS RMUA – dla nas nie jest to najważniejsze, ale jeśli zabierzemy pacjenta do szpitala, to tam z pewnością będą tych dokumentów wymagać

Komentarz – aktualnie nie jest potrzebny dokument potwierdzający ubezpieczenie.


motocyklisci kalisz gremium kalisz
  • Kategorie

  • Archiwum

  • Zapraszam na Facebooka :-)

  • Moje filmy

    Śnieżka
    Śnieżka
    X Mistrzostwa Polski
    X Mistrzostwa Polski
    Rowerowo...
    Rowerowo...
    Pieszy. No przecież na pasach jest, nie?
    Pieszy. No przecież na pasach jest, nie?
  • © 2011 Jakub Rychlik. Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione. Autor nie ponosi żadnej odpowiedzialności za szkody mogące wyniknąć z niewłaściwego zastosowania prezentowanej na stronie www.jakubrychlik.pl wiedzy w praktyce.
    Motyw iDream: Templates Next , tłumaczenie: WordpressPL | Działa na WP