Tag: dyżur

Dzień z życia medyka vol. 12. „Piątek, piąteczek, piątunio!”

Dla wielu ludzi piątek jest dniem szczególnym. Większość z nas bardzo go lubi, w przeciwieństwie do znienawidzonego poniedziałku. Dla wielu pracujących piątek często oznacza ostatni w tygodniu dzień pracy, początek weekendu. Wielu ludzi od samego rana zyskuje nową energię, dodatkowego „kopa”, bo wystarczy przeżyć ten dzień i już mamy dwa dni wolnego…

deska_kamil

fot. Mariusz Jankowski

Oczywiście mam na myśli tych, którzy pracują od poniedziałku do piątku i weekendy zazwyczaj mają wolne. W ratownictwie weekend przypada czasem w poniedziałek, a czasem w środę. Czasem też  mamy weekend w weekend, ale część z nas wtedy również pracuje, na przykład w innym miejscu. Weekend przypada wtedy, gdy mamy wolne. Czyli zazwyczaj wtedy, gdy inni pracują, stąd też ciężko jest uzgodnić plany urlopowe.

W moim przypadku piątek ma jeszcze inne znacznie. Otóż w naszym pogotowiu piątek jest tak zwanym dniem technicznym.

Kiedyś była to sobota, ale jak wszyscy pogotowiarze wiedzą – w weekendy duża część naszych pacjentów przypomina sobie, że od tygodnia, albo dwóch jest chora i w trybie pilnym wymaga konsultacji zespołu ratownictwa medycznego, stąd zmiana na piątek. Dzień techniczny oznacza sprzątanie i uzupełnianie leków, sprzętu. Tylko niech ktoś sobie przypadkiem nie myśli, że karetka jest wtedy wyłączona, czy zdjęta z dyżuru. Pracujemy normalnie (czyli tyle, ile sobie zażyczą dzwoniący pod numer 999, lub 112), a przy okazji musimy „ogarnąć” karetkę.

A opisywany dyżur wyglądał mniej więcej tak:

08.30 – ból w klatce piersiowej, po 2 operacjach serca – na początek dobre wieści: operacje serca były, ale ponad 20 lat temu (w wieku dziecięcym). A to oznacza, że obecny stan pacjentki najprawdopodobniej nie jest związany z przebytymi operacjami. W toku badania okazuje się, że pacjentka ma wszystkie parametry w normie, a jej stan (nie będę szczegółowo opisywał typu dolegliwości) jest związany raczej z trybem życia, jaki zafundował jej mały człowieczek, który pojawił się w jej życiu dwa miesiące temu 🙂 Krótko: mały daje w kość i nie pozwala odpocząć. Pacjentka nie chciała jechać do szpitala, więc została w domu, ale z zaleceniem kontroli w POZ, lub u lekarza prowadzącego.

10.50 – zasłabła – sympatyczna starsza pani (ponad 80 lat), która potknęła się o bruk i upadła. Dobrze ludzie nie pozwolili jej wstać i wezwali zespół ratownictwa medycznego. Obrażeń brak, wszystkie parametry w normie, pacjentka nie zgłaszała żadnych dolegliwości i udała się do domu.

11.40 – stan po zasłabnięciu, siedzi na murku – i znów dobre wieści: siedzi! Siedzi, czyli nie leży. A to oznacza, że prawdopodobnie nie jest aż tak źle. Parametry w normie, a opisywane dolegliwości i wywiad od pacjenta wskazują, że pacjent ma raczej problemy z psychiką, niż z ciałem. Ten pacjent również udał się samodzielnie do domu, z zaleceniem kontaktu z POZ.

13.00 – padaczka – czterdziestoletni, stały klient. Ten z kategorii znanych nam z imienia, nazwiska i numeru PESEL (czyli wielokrotnie przez nas „notowany”). Według relacji świadków (o wątpliwej wiarygodności spowodowanej spożyciem dość znacznej ilości alkoholu pod różną postacią) – miał napad drgawek. Świadkowie wskazują nawet na stłuczenie policzka, które rzekomo miało powstać na skutek tego napadu drgawek. Podczas badania pacjent przyznaje, że spożywał alkohol, a konkretnie denaturat („te ch..e mnie nauczyli”). Policzek go boli, bo kilka dni temu dostał lanie. Panicznie boi się izby wytrzeźwień*, szpitala nie lubi, nic od nas nie chce i udaje się do domu.

15.00 – upadł, rana głowy – mężczyzna 55 lat (wyglądający na jakieś 70) podczas wychodzenia ze sklepu zaliczył klasyczną glebę. Można powiedzieć, że mu się spadochron nie otworzył, albo źle wyliczył wyjście z progu. Efektem złych wyliczeń byłą rana głowy, okolicy potylicznej. Skóra głowy jest dość dobrze unerwiona i unaczyniona, dlatego takie zdarzenia mogą wyglądać dramatycznie (dużo krwi), ale zazwyczaj nie są groźne dla zdrowia i życia.  Nasz pacjent oczywiście jest pod wpływem alkoholu. Nie życzy sobie pomocy i udaje się do domu, który znajduje się po drugiej stronie ulicy.

17.15 – słaba, wysokie ciśnienie, wymioty – a do tego 85 lat. W trakcie badania: ciśnienie w normie (sąsiadka mierzyła, więc może się pomyliła?), pacjentka neguje wymioty, a słaba jest, bo „już nie te lata”. Klasyczne Z03 (czyli według klasyfikacji ICD-10: ogólne badanie) i powrót na stację.

* w Kaliszu nie ma izby wytrzeźwień. Jej rolę częściowo przejęła Policyjna Izba Zatrzymań, ale pospolicie nadal nazywana jest „wytrzeźwiałką”.

Między wyjazdami udało nam się trochę „ogarnąć” karetkę, uzupełnić sprzęt i leki. I tak nam właśnie minął piątek, piąteczek piątunio…


Dzień z życia medyka vol. 9. „Sobota”

039Ostatni opisany przeze mnie dyżur w pogotowiu ratunkowym był spokojny i monotematyczny: trzy wyjazdy – trzech pacjentów – trzy razy napad drgawek. Dziś dla odmiany będzie zdecydowanie bardziej intensywnie i bardziej kolorowo.

Zanim przejdę do rzeczy, przypomnę tylko, że opisywane przeze mnie zdarzenia są autentyczne, ale z oczywistych powodów nie podaję dokładnych informacji. Godziny zdarzenia podawane są orientacyjnie, a wiek poszkodowanych w przybliżeniu, co jednak nie ma wpływu na opisywane zdarzenie.

19.30 – „zderzenie trzech samochodów“ – na miejscu okazało się, że to było zderzenie pięciu samochodów, a poszkodowanych jest dwóch, więc wezwaliśmy kolejną karetkę. Po kilku minutach zgłosiło się dwóch kolejnych pacjentów, którzy źle się poczuli. To niestety dość częsta sytuacja, gdy uczestnikom zdarzenia „przypomina się“, że może jednak warto się przebadać „tak na wszelki wypadek“. Spośród czterech uczestników zdarzenia (bo trudno nazwać wszystkich poszkodowanymi) troje trafiło na szpitala. Na szczęście obyło bez poważnych obrażeń. –> SOR

20.45 – „spadł z drabiny, rana głowy“ – wezwanie brzmi dość dramatycznie, szczególnie, że dyspozytor przekazał nam, że pacjent spadł z wysokości około 2 – 3 metrów. Jadąc na miejsce zastanawialiśmy się z kolegą: czereśnia, czy dach? Czyli spadł zrywając czereśnie, czy schodząc/wchodząc na dach? Na miejscu wezwania zastaliśmy zadowolonego starszego pana, który miał niewielką ranę głowy, a spadł nie z 2 – 3 metrów, tylko z 2 – 3 szczebli drabiny… Poza niewielką raną głowy i łokcia nasz pacjent nie zgłasza żadnych dolegliwości i nie chce jechać do szpitala. Opatrunek i powrót na stację.

21.30 – „rana ręki“ – na to zdarzenie najechaliśmy wracając z poprzedniego wyjazdu. Na ulicy zaalarmował nas mężczyzna, który nie zdążył jeszcze zadzwonić na pogotowie ratunkowe, a widząc przejeżdżającą karetkę postanowił ją zatrzymać. Okazało się, że jego kolega podczas jazdy na quadzie wjechał w krzaki i dość mocno rozciął sobie dłoń i przedramię. Poszkodowany mimo wszystko starał się być dobrym humorze. Spytany, czy na coś choruje odpowiedział „na żonę“. Dobry humor być może był spowodowany spożyciem pewnej ilości C2H5OH. –> SOR

23.30 – „przewrócił się i leży“ – na miejscu zdarzenia zastaliśmy niespełna czterdziestoletniego pacjenta oraz świadków zdarzenia, którzy nas wezwali. Nasz kolejny pacjent właśnie wracał pieszo ze szpitala (miał nawet jeszcze opaskę identyfikacyjną na przedramieniu), gdzie został wcześniej zawieziony przez pogotowie z powodu upojenia alkoholowego. Ten pacjent również był w dobrym humorze, spowodowanym przez C2H5OH. Nie zgłasza żadnych dolegliwości nie życzy sobie pomoc. Na szczęście do domu miał już blisko.

01.30 – „pobita, rana głowy“ – smutne zdarzenie, którego szczegółów nie będe tutaj opisywał. –> SOR

03.00 – „przewrócił się, rana twarzy“ – grupa znajomych wrócając z imprezy postanowiła sobie zrobić tzw. afterparty na murku ogrodzenia. Nie wiemy, kto nas wezwał, ale ów ktoś troszkę się pomylił, bo największym problemem naszego pacjenta nie była twarz, a złamanie w stawie skokowym. Ten poszkodowany również był pod wpływem alkoholu. –> SOR

04.30 – „przewrócił się, rana głowy“ – sympatyczny starszy pan, który z powodu problemów z prostatą często w nocy wstaje do toalety,  nie chcąc budzić rodziny stara się nie włączać światła. Rana głowy naprawdę niewielka, a pacjent nie chce jechać do szpitala. Mały opatrunek i wracamy na stację.

Bilans dyżuru: podczas dwunastogodzinnego dyżuru mieliśmy siedem wyjazdów, a ośmiu pacjentów. Trzech spośród nich znajdowało się pod wpływem alkoholu. Śmiem twierdzić, że te trzy zdarzenia były wręcz spowodowane przez nadmierną ilość alkoholu. Każdy  tych pacjentów, niezależnie od przyczyny zdarzenia był potraktowany tak samo. Żaden z nich, niezależnie od przyczyny zdarzenia nie poniesie żadnych konsekwencji finansowych. I niech nikt mi opowiada o kryzysie. Jesteśmy bardzo bogatym krajem, skoro sobie na to pozwalamy.


Dzień z życia medyka vol. 6.

Kolejna porcja dyżurowych opowieści. Tym razem zdecydowanie mniej alkoholu niż ostatnio, a więcej urazów. Głównie drobnych urazów. Przeczytajcie, a później się zastanówcie, które z tych zdarzeń mogły być „załatwione” bez wzywania pogotowia ratunkowego.

09.00 – „upadła na lodowisku, rana głowy” – Podczas klasowego wyjścia na lodowisko 17-latka upadła i uderzyła się w głowę. Bez utraty przytomności, bez nudności, wymiotów – nic. Był guz, ale kto z nas nie nabił sobie w życiu guza? Zastanówmy się więc, czy absolutnie każdy upadek wymaga wezwania karetki pogotowia? Myślę, że prawdziwym powodem wezwania było: „a co ja teraz mam zrobić, jak ja mam całą klasę pod opieką?”. Kierunek szpital. Opiekun też.

10:00 – „prawdopodobnie atak padaczki” – otwiera nam pani wyraźnie „wczorajsza” (a może już „dzisiejsza”?). Wezwała nas do „kolegi”. Ów kolega (też „wczorajszy”, albo już „dzisiejszy”) sprawia wrażenie lekko zdziwionego naszą obecnością. Krótka rozmowa i już wiemy, że nie zgłasza żadnych dolegliwości i nie życzy sobie żadnej pomocy. „Kolega” chleje i nawet tego nie ukrywa. Wolny kraj, każdy (z małymi wyjątkami) ma prawo decydować o swoim losie. Pani, która nas wezwała sugeruje „może na jakieś odtrucie go zabierzecie”? Wyczuwam, że „kolega” chyba zaczął być uciążliwy. Ale to już nie mój problem…

12:00 – „szkoła, rana łokcia” – licealista zahaczył łokciem o klamkę. Rana niewielka, nawet nie krwawiąca, ale do szycia. Pacjent niepełnoletni, więc musimy zabrać opiekuna – w tym przypadku nauczyciela. Na szczęście na miejscu szybko pojawia się brat poszkodowanego. Bardzo rozsądny brat, który po wysłuchaniu nas stwierdził, że może sam zawieźć brata do szpitala, bo „panowie przecież możecie mieć poważniejsze wezwania”. Brawo za rozsądek.

15:00 – „upadła, uraz nogi” – jak to mówią „jest zima, więc musi być zimno”. A czasem ślisko. I to właśnie było przyczyną upadku starszej pani. „Na oko” wyglądało to na stłuczenie okolicy stawu skokowego. Nasza pacjentka nie chce jechać do szpitala – ma takie prawo, więc zalecam doraźnie leki przeciwbólowe i okłady z altacetu. I tyle mogę zrobić.

17:00 – „upadła, uraz nogi” – tym razem bez szpitala się nie obejdzie. Prawdopodobnie złamanie szyjki kości udowej. Kierunek szpital.

Dobrnęliśmy do końca dyżuru. Jak więc sądzicie, czy każda z tych sytuacji wymagała naszej interwencji? Czy stać nas na to, aby pogotowie ratunkowe było traktowane jako „lek na całe zło”, a czasem jako taksówka?


Dzień z życia medyka vol. 5. „Bawimy się!”

fot. Jakub Rychlik

19.45 – „leży na ulicy” – pierwszy wyjazd, na „rozruszanie”. Lecimy na sygnale, po ok. 4 – 5 minutach jesteśmy na miejscu. Już z daleka widzę trzy auta na światłach awaryjnych. W myślach pochwaliłem świadków za zabezpieczenie miejsca zdarzenia, a zarazem pomyślałem, że możemy mieć robotę. Tzw. „pierwsza piątka” (niektórzy medycy będą wiedzieć, nie medycy wkrótce się dowiedzą), szybkie rozeznanie. Podchodzę do naszego potencjalnego poszkodowanego, a ten wita nas głośnym „spier….j”. Tłumaczę mu, że chcemy pomóc, na co pacjent znów powtarza swoje „powitanie”, a przy tym zaczyna wymachiwać rękoma. I tak kilka razy. Świadkowie też próbują mu przemówić do rozumu, oczywiście bezskutecznie. Danych oczywiście nie chciał podać. Cóż, ja się z nim szarpał nie będę. Wezwaliśmy policję i nasz niedoszły pacjent pojechał trzecią klasą do najdroższego hotelu w Kaliszu. W obecności policjantów już nie był tak „rozmowny”.

23.45 – „napad drgawek, pił alkohol” – wezwali nas „koledzy” pacjenta, zaniepokojeni drugim w dniu dzisiejszym napadem drgawek. Tak to przynajmniej określili. „Francuz” (bo taką dostał od nas ksywę) był głęboko nieprzytomny (a wierzcie mi, że ja potrafię wybudzać), do tego zaczął wymiotować. Cóż możemy zrobić? Kierunek – szpital. Później dowiedziałem się od kolegi z SORu, że nasz pacjent miał 5,25 promila alkoholu we krwi. Pogratulować. Dawno nie widziałem takiego wyniku.

01.15 – „rana głowy, pijany” – tańcowanie po alkoholu nie zawsze wychodzi na dobre. Ups, przepraszam – przecież nasz pacjent na pytanie czy pił alkohol odpowiedział pytaniem „a jak pan myśli?” Ja jednak wolę spytać, niż bawić się w domysły, co chyba zirytowało pacjenta, który najpierw stwierdził, że nie pił, a później, że nie pamięta aby pił. A ten zapach alkoholu z ust to pewnie jakiś syrop na gardło, nie? Zwracam więc honor i poprawiam się: prawdopodobne spożycie alkoholu prawdopodobnie spowodowało upadek, który prawdopodobnie spowodował prawdziwą ranę głowy.

Jak widać roboty niezbyt dużo, ale za to 100% skuteczności. Trzy wyjazdy i trzy zdarzenia spowodowane nadużyciem alkoholu. I kto za to płaci? KLIKNIJ

 


Dzień z życia medyka vol. 4.

Kolejny dzień, kolejny dyżur, kolejne wyzwania. Dziś działamy we wzmocnionym składzie – mamy stażystów na pokładzie.

07.30 – „przychodnia, rana głowy” – 70-letnia pani przyszła na zastrzyk, po którym niestety zbyt szybko wstała. Jak wstała, tak padła, rozbijając sobie głowę. Rana do szycia, więc kierunek szpital. Przy okazji – tego typu omdlenia zdarzają się nawet u młodych, zdrowych osób. Dlatego zanim gwałtownie wstaniemy warto chwilę posiedzieć.

09.30 – „leży, rana głowy” – po przybyciu okazało się, że klęczy, a nie leży. A klęczy, bo „troszkę” za dużo wypił. Alkoholu oczywiście. „Rana głowy” okazała się niewielkim otarciem, które mogło być spowodowane nawet przez ciasną czapkę, którą nasz pacjent miał na głowie. Nie życzy sobie absolutnie żadnej pomocy, „przytomny, w pełnym, logicznym kontakcie, zorientowany w miejscu i czasie”, podał pełne dane, podpisał kartę i poszedł w swoją stronę. Nikt z nas nie będzie się z nim szarpał. Wolny kraj.

10.30 – „leży, trzęsie się” – lecimy na sygnale. Potencjalny poszkodowany nie leży, a stoi. Pogotowie ratunkowe wezwali świadkowie zaniepokojeni tym, że wcześniej upadł. Na „dzień dobry” pan, który wezwał pogotowie zaczyna na mnie krzyczeć. Gdy pytam, dlaczego to robi, odpowiedział, że „się zdenerwował”. No fajnie, tylko co ja zawiniłem? Poszkodowany nie życzy sobie pomocy, nie zgłasza żadnych dolegliwości, ale łaskawie pozwala się częściowo zbadać. Nie za bardzo mu się podoba, że chcę od niego dokumenty. Reszta – jak w poprzednim przypadku. Szerokiej drogi!

W tym momencie zaczynamy się z kolegą zastanawiać, czy cały dzisiejszy dyżur tak będzie wyglądał? I wykrakaliśmy…

12.30 – „leży, wyziębiony”, wzywa patrol policji. Prawdopodobnie bezdomny, przytomny, ale brak logicznego kontaktu. Dokumentów brak, czyli „NN – mężczyzna, ok. 45 lat”. Wyziębiony. Kierunek – szpital.

14.40 – „po operacji, rozejście rany” – schorowany, cierpiący (ale mimo to uśmiechnięty) starszy pan, który niedawno wyszedł ze szpitala i już do niego musi wrócić…

Po tej wizycie straciliśmy nasze wsparcie.

17:30 – „upadła, ból biodra” – sympatyczna starsza pani, która potknęła się o dywan i upadła. Na szczęście nic wielkiego jej się nie stało. Lek przeciwbólowy i zalecony kontakt z lekarzem rodzinnym.

Podsumowanie dyżuru: trzech pacjentów zawieźliśmy do szpitala, a trzech zostało na miejscu. 

 

http://vimeo.com/28241856

 

W kwestii przypomnienia:
Wszystkie opisane przeze mnie zdarzenia są autentyczne. Z oczywistych względów nie podaję personaliów pacjentów, ani dokładnej lokalizacji zdarzenia. Czasem zdarza mi się nadawać pacjentom imiona, które są fikcyjne. Godziny zdarzeń podawane są w przybliżeniu.


Święta już blisko…

Czyli pogotowia ratunkowe będą miały więcej pracy. Powody bywają różne. I o tym właśnie postanowiłem napisać tym razem.

Powód pierwszy – nieczynne przychodnie. Każdy chce mieć święta, prawda? Teoretycznie w nocy, dni wolne oraz święta mamy zapewnioną opiekę medyczną przez tzw. „nocną i świąteczną pomoc”. W Kaliszu realizuje ją Wojewódzki Szpital Zespolony im. Ludwika Perzyny, przy ul. Poznańskiej 79 (czytaj). Teoretycznie… Bo ilu z Was zna numer telefonu do tzw. Wieczorynki? A ilu zna na pogotowie?

039Powód drugi – poradnie specjalistyczne też chcą mieć wolne. A u nas nadal wielu ludzi żyje w przeświadczeniu, że jadą do szpitala „przebadać się”.

Powód trzeci – okres świąteczny sprzyja nadmiernemu objadaniu się, co nie każdemu wychodzi na zdrowie. Bóle brzucha, biegunka, niestrawność – to dla nas świąteczna codzienność. Szczególnie zauważalne w drugi dzień świąt. Byłem kiedyś u pewnej pani, która wymiotowała niemal całymi mandarynkami. Tak, niemal całymi mandarynkami. Uprzedzając wątpliwości – pacjentka miała zęby. Po prostu jadła tak łapczywie, że nie miała czasu dobrze pogryźć…

Powód czwarty – alkohol – a właściwie to konsekwencje spożycia nadmiernych ilości alkoholu. Awantury domowe (w święta naprawdę częste), wypadki komunikacyjne, czy po prostu „leży”.

Powód piąty – chyba najsmutniejszy – niekiedy rodzina chce się pozbyć „balastu” w postaci opieki nad osobami starszymi i schorowanymi, próbując na siłę wypchnąć je do szpitala. Wszystko oczywiście pod przykrywką „lepszej opieki, bla bla bla”. Dla nie medyków może to być szokujące. Medycy wiedzą o co chodzi… Krótki REPORTAŻ.

Więcej pracy mają też szpitalne oddziały ratunkowe, czy izby przyjęć, gdzie „ląduje” część naszych pacjentów. Wezwań więcej, a ilość zespołów taka sama, a więc drogi pacjencie nie irytuj się, że długo do Ciebie jedziemy. Nie denerwuj się, bo musisz czekać w kolejce w szpitalu… To naprawdę nie nasza wina. A tym, którzy już trafią na SOR, czy izbę przyjęć proponuję rozejrzeć się na boki i zastanowić się, czy pozostali pacjenci naprawdę wymagają szpitalnej pomocy…


Dzień z życia medyka vol. 3.

Z tego co widzę (i słyszę), to są ludzie, których interesuje nasza praca. Stąd też relacja z kolejnego „zwyczajnego” dyżuru w pogotowiu ratunkowym…

07.30 – „przewróciła się. na ulicy” (nic więcej nie wiadomo, bo to „ktoś poprosił kogoś o wezwanie pogotowia”) – lecimy na sygnale, rozglądamy się… Nikogo nie widać. Robimy nawrotkę i wtedy z kamienicy wyskakuje pan, który kieruje nas do swojego domu. W tymże domu, na łóżku siedzi lekko zdziwiona pani, która próbuje założyć spodnie. Pani przytomna, w pełnym logicznym kontakcie, nie życzy sobie badania. „Klient nasz pan”. Pani kartę podpisała i możemy spokojnie wracać na stację.

09.30 – „po wypadku drogowym, źle się czuje” – na szczęście to była bardziej kolizja, niż wypadek, a górę wzięły emocje.

12.30 – „spadł ze schodów” – po przybyciu okazało się, że pan sobie grzecznie śpi na klatce schodowej. Po obudzeniu przytomny, w logicznym kontakcie. Nie bardzo chce się badać „bo po co?”. Na pytanie ile pił odpowiada: „beczkę”. No ale tak naprawdę? „No to ze dwa butelki denaturatu”. I to jest klasa! Nie ściemnia, że „dwa piwa”, jak większość. Pan chyba ma ważniejsze sprawy na głowie, bo nie bardzo mu się chce z nami gadać. Po kilku minutach oddala się w nieznanym kierunku. Osoba wzywająca oczywiście nie była łaskawa poczekać na nasze przybycie. Mogę się jedynie domyślać, że nas obserwowała zza drzwi/okna…

14.30 – „drętwienie rąk, słaby” – czasem dobre słowo i kilka ćwiczeń oddechowych działa lepiej niż leki. Wyjaśniłem panu, co prawdopodobnie się z nim dzieje, zaproponowałem moim zdaniem najlepsze rozwiązanie, które mój pacjent zaakceptował.

17.00 – „upadła wczoraj, 93 lata” – sympatyczna starsza pani, której ciało nie zdążyło za duchem 😉 Unieruchomienie i do szpitala.

Drodzy „SORowcy”, czy jeden przywieziony pacjent przywieziony pacjent to naprawdę tak dużo…?

 



Dzień z życia medyka vol. 2.

Pierwsza część cieszy się dużą popularnością (ilość odwiedzić), dlatego postanowiłem opisać kolejny dyżur, tym razem „dzienny”.

11.10 – „zasłabła” – na szczęście nic wielkiego. Dobrzy sąsiedzi skombinowali krzesło i posadzili panią przed blokiem. Pacjentka została w domu.

12.30 – „zasłabła, bóle serca, piła alkohol, 22 lata” – przynajmniej wzywający mówił prawdę z alkoholem. Pacjentka siedzi na murku, wita nas dżentelmen z wytatuowaną historią życia więziennego na ciele. Pan już na wstępie prosi nas: „tylko jej nie zabierajcie!”. Poza ewidentnym upojeniem alkoholowym, do którego się przyznała (oczywiście tylko „dwa piwa”) niewiele jej było. Nasza pacjentka ma też spory atut: rentę po rodzicach… Życzymy szczęścia i do widzenia (albo lepiej nie).

13.20 – „zasłabła, 30 lat” – posłużę się tylko cytatem z filmu: „bo pić, to trzeba umić!”. Do domu spać!

13.45 – „rana stopy” – pechowiec dnia. Wracając ze sklepu nadział się stopą na pęknięty słoik. Nie życzę nikomu źle, ale to wyjazd z kategorii „lubię to” (bo przynajmniej jesteśmy w stanie efektywnie pomóc). Kierunek szpital.

16.40 – „padaczka” – najbardziej schorowana pacjentka na tym dyżurze. Wspólnie z rodziną ustaliliśmy najlepsze rozwiązanie.

 

Przez cały dyżur „leczyłem dobrym słowem”, podałem jeden lek (a w zasadzie to pół) zawiozłem jednego poszkodowanego do szpitala.

 


Dzień (a w zasadzie noc) z życia medyka

Dla ciekawych, jak wygląda nasza praca – przykładowy dyżur:

19.30 – „zasłabł” – potencjalny poszkodowany słodko spał na chodniku. Spał, bo wypił ok. 1 litra wódki (tak przynajmniej mówił). Wolny kraj, nie? „Przylać takiemu!” – doradzała starsza pani wyglądająca przez okno 🙂 Skończyło się „hotelem” przy Komendzie Miejskiej Policji.

21.30 – „upadł, nie może oddychać, pod wpływem alkoholu” – ktoś wezwał, ale poczekać na pogotowie to już nie był łaskaw. Poszkodowany leżał pod własnym mieszkanie (tak mówili sąsiedzi), gdzie oczywiście nikt nie otwierał. Czy „upadł”, czy miał inną „przygodę” (co bardziej prawdopodobne)? Któż to wie. Skończyło się szpitalem.

22.50 – „rana ręki, silne krwawienie” – wybijanie szyby ręką, to zdecydowanie nie jest dobry pomysł. Nie jest też dobrym pomysłem barykadowanie drzwi (strażacy prędzej, czy później je wyważą), ani stawianie się Policji, czy też niektórym medykom. Kolega Policjant stwierdził, że pierwszy raz słyszał, żeby ktoś, kto wcześniej odpiął pasy, teraz błagał o ich ponowne zapięcie 😉 Po pewnych perypetiach (także podczas transportu), ale skończyło się szpitalem.

00.30 – „pobity” – Wchodzimy przez gustownie wyważone drzwi (sam bym chyba tego lepiej nie zrobił 😉 ), „dobry, co się stało”? „Nic” – odpowiada zakrwawiony, poobijany dżentelmen. „Dziękuję, życzymy zdrowia” (oczywiście skracam i upraszczam sytuację).

04.00 – „pobity” – chyba największy pechowiec tego wieczora. Człowiek chce się iść pobawić, ale ktoś niestety mu w tym przeszkodził. Udało się znaleźć tego „ktosia”, więc istnieje szansa, że poniesie zasłużoną karę. Przy okazji rada: na papierosa zawsze lepiej wyjść z kilkoma znajomymi, niż samemu. Kierunek – szpital.

Wesoło, nie? A niektórzy mimo wszystko lubią tą robotę 🙂

A tak przy okazji, kto pamięta utwór Vanessy Paradis: „Joe le taxi” ? Zwracam uwagę na wymowę tytułu (żule taxi) 😉

Wszystkie opisane przeze mnie zdarzenia są autentyczne. Z oczywistych względów nie podaję personaliów pacjentów, ani dokładnej lokalizacji zdarzenia. Czasem zdarza mi się nadawać pacjentom imiona, które są fikcyjne. Godziny zdarzeń podawane są orientacyjnie.


motocyklisci kalisz gremium kalisz
  • Kategorie

  • Archiwum

  • Zapraszam na Facebooka :-)

  • Moje filmy

    Śnieżka
    Śnieżka
    X Mistrzostwa Polski
    X Mistrzostwa Polski
    Rowerowo...
    Rowerowo...
    Pieszy. No przecież na pasach jest, nie?
    Pieszy. No przecież na pasach jest, nie?
  • © 2011 Jakub Rychlik. Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione. Autor nie ponosi żadnej odpowiedzialności za szkody mogące wyniknąć z niewłaściwego zastosowania prezentowanej na stronie www.jakubrychlik.pl wiedzy w praktyce.
    Motyw iDream: Templates Next , tłumaczenie: WordpressPL | Działa na WP