Jadę sobie jedną z kaliskich ścieżek rowerowych. Już z daleka widzę, że na poboczu, na trawniku „coś” leży. To „coś” okazało się człowiekiem.

IMG_9974Zatrzymałem się, pytam co się stało, zbadałem na ile mogłem. Janek (przyjmijmy, że tak miał na imię) nie ściemnia. Przyznaje, że nadużywa alkoholu (dziś akurat nie pił), jest bezdomny, nie ma siły, żeby iść dalej i nie bardzo ma co ze sobą zrobić. Pomocy medycznej sobie nie życzy (i dobrze, bo nie bardzo było mu jak pomóc).

Wczesna wiosna, za ciepło nie jest, więc zostawić go też nie bardzo można… Decyzja: telefon do Straży Miejskiej, może coś wymyślą. Dyspozytor zgłoszenie przyjął, a po ok. 15 minutach pojawił się patrol, który stwierdził, że „oni i tak nic nie mogą” i muszą teraz czekać na Policję. Macki opadają…

Drugi aspekt tej sytuacji jest taki, że przez ok. 20 minut, kiedy badałem Janka i czekałem na Straż Miejską, przemknęło obok mnie ok. 30 – 40 osób, z których tylko starsza pani zapytała, czy może mi jakoś pomóc.

Jedna z mijających mnie pań miała chyba jakieś nadprzyrodzone zdolności, bo jadąc na rowerze, nawet nie zatrzymując się wykrzyczała: „niech go pan zostawi, on jest pijany”. Taka to by się nadawała to pogotowia, załatwiałaby wizyty nie ruszając się z bazy…

Nie wiem, co się dalej stało z Jankiem. W chwili, gdy pojawił się patrol Straży Miejskiej (przyjechali zresztą Cinquecento van, więc nie mam pojęcia, gdzie ewentualnie mogli Janka zabrać) pojechałem w swoją stronę.

Najgorsze jest to, że nasze władze nie za bardzo potrafią sobie z takimi problemami poradzić. Mogłem wezwać pogotowie (tak właśnie robi większość ludzi, bo „przecież leży”), przyjechaliby moi koledzy, tylko co oni mogą w takiej sytuacji zrobić? Zawieźć do szpitala? Tylko po co…?