Tag: alkohol

Głową muru nie przebijesz…

ratownictwologoZ różnych źródeł wiem, że interesuje Was nasza pogotowiana codzienność i pacjenci, dlatego postanowiłem co jakiś czas opisywać konkretnych pacjentów, których można określić mianem „ciekawych”.

Zanim przejdę do sedna kilka słów wyjaśnienia: w trosce o dobro tychże pacjentów oraz, aby nie być posądzonym o ujawnianie danych osobowych, czy informacji o stanie zdrowia poszkodowanego – nie podaję dokładnych danych umożliwiających identyfikację kogokolwiek.

Zdarza mi się czasem lekko modyfikować pewne fakty, ale nie ma to wpływu na całą historię. Bo jakie znacznie ma to, czy nasz pacjent ma 3,23 promila alkoholu we krwi, czy też 3,32?  W obu przypadkach liczba ta wskazuje na spożycie dość znacznej ilości alkoholu. Analogicznie – nie ma znaczenia, czy bohater opowieści ma 31, czy 33 lata, ponieważ należy do pewnej kategorii wiekowej i to się liczy. Zamieszczane zdjęcia nie są wykonywane podczas akcji ratunkowych.

Według relacji osoby, która nas wezwała bohater dzisiejszej opowieści „walił głową w mur”. Dokładnie takie wezwanie otrzymaliśmy. Po przybyciu na miejsce zdarzenia (oczywiście jazda na sygnale) okazało się, że pan już nie wali głową w mur, lecz grzecznie sobie siedzi na chodniku w dość znacznej kałuży, z rozpiętym rozporkiem spodni.

Pan zaprzecza jakoby próbował sforsować głową mur. Nie ściemnia i przyznaje, że spożywał alkohol (denaturat). Nie zgłaszał żadnych dolegliwości i zgodził się na badanie, jednak od początku sugerował nam, żebysmy go zawieźli na jedną z kaliskich ulic, lub ewentualnie do kolegi (tu pada alternatywny adres). Tego nie możemy zrobić, więc zaoferowałem, że ewentualnie mogę zamówić mu taksówkę. Nasz pacjent nie był tym zainteresowany, lecz z zadowoleniem przyjął informację, że zostanie przekazany patrolowi policji i trafi na tzw. dołek (w Kaliszu nie funkcjonuje izba wytrzeźwień).

Oczekując na patrol policji ucięliśmy sobie małą pogawędkę. Nasz pacjent wydawał mi się znajomy (wielce prawdopodobne, że był już wcześniej naszym pacjentem), dlatego podpytałem go skąd i dokąd zmierzał. Okazało się, że wracał z „pracy”, czyli spod jednego z kaliskich marketów, gdzie trudni się odprowadzaniem wózków w zamian za sybmoliczną złotówkę. Dowiedziałem się, że w świadczeniu usług „wózkowych” obowiązuje rejonizacja, a zarobki bywają różne, ale da się żyć. Dzisiejszy dziś ponoć był niezły (i tu pada kwota).

A co się w  ogóle stało? Nasz pacjent wracając z „pracy” poczuł zew natury i próbował honorowo oddać mocz. Jednak silny wiatr w połączeniu z alkoholem spowodowały zachwanie równowagi i upadek oraz oddanie moczu, ale już w niekontrolowany sposób (stąd ta kałuża).

Komentarz?
Karetka do sprzątania. Bo o tym, że nasz pacjent nie poniesie żadnych konsekwencji, nie zapłaci na pobyt na „dołku” już wiecie. Głową muru nie przebijesz…


Amnezja


0498
Jakiś czas temu na dyżurze „ratowałem” pewnego pana, który siedział na ławce. I właśnie to siedzenie na ławce było głównym powodem wezwania zespołu ratownictwa medycznego.

Dobrzy ludzie stwierdzili, że człowiek ten z pewnością wymaga pomocy, ale nie byli łaskawi poczekać na nas w miejscu wezwania. Widocznie dobrzy ludzie mieli ważniejsze sprawy na głowie. Może zakupy w jednej z pobliskich galerii, których w Kaliszu niemało?

Nasz nowy pacjent ewidentnie pachniał denaturatem, miał też zaburzenia mowy (od tygodnia). Można by pomyśleć, że to klasyczne upojenie alkoholowe.  Jednak pan zarzekał się, przysięgał, że alkoholu nie spożywał, a śmierdzi denaturatem, ponieważ koledzy polali. Dobrze skwitował to mój kolega z zespołu: „kto by był na tyle głupi, żeby dyktę* marnować?”. My jednak nie mamy możliwości sprawdzenia poziomu alkoholu w wydychanym powietrzu, czy we krwi. A poza tym samo spożycie alkoholu przecież grzechem nie jest…

Oprócz zaburzeń mowy (które mogą świadczyć między innymi o udarze mózgu) nasz pacjent miał też problemy z chodzeniem (od tygodnia). Czyli ma pewne ubytki neurologiczne, ale nie można ustalić, czy jest to świeża sprawa, czy też pozostałość po wcześniejszych schorzeniach. A poza tym bolał go brzuch, bark (od dwóch dni), głowa („od dawna”). Był też mokry (padał deszcz) i lekko wychłodzony (nic dziwnego). Można powiedzieć: wszystko w jednym, do wyboru do koloru. Ilość „schorzeń” ułatwia nam podjęcie decyzji o transporcie do szpitalnego oddziału ratunkowego, jednak nie ułatwia postawienia rozpoznania.

Finalnie nasz pacjent trafił do szpitala, gdzie okazało się, że jest to stały klient. Z uwagi na stan ogólny (spowodowany ciężką, wieloletnią pracą na swoje schorzenia) został nawet przyjęty na oddział, podejrzewam jednak, że długo tam nie zabawi. Podczas rutynowych badań okazało się, że miał 1,40 promila alkoholu we krwi. Czyli do rozpoznania warto by było dopisać amnezję, na która nasz pacjent niewiątpliwie cierpi…

*dykta – jedno z wielu określeń na denaturat.


Dzień z życia medyka vol. 7. „Ona temu winna, ona temu winna!”

fot. Mariusz Jankowski

Spadł niewielki śnieg i od razu odczuwamy tego konsekwencje. Wszyscy od rana jeździmy, a to wypadek, a to upadek… Ciągle coś. A do tego kontrola (pozdrowienia dla Panów kontrolujących, którzy trafili na mojego bloga). Do rzeczy – dziś zespół trzyosobowy. Razem nieco ponad 40 lat stażu w pogotowiu ratunkowym, z czego piszący te słowa ma najmniej 😉

08:00 – „zasłabła, ból karku” – Sympatyczna, samotna starsza pani, która zdecydowanie wymaga stałej opieki innych osób. A „ból karku” doskwiera jej od kilku tygodni…

09:00 – „po upadku, uraz nogi” – „Jest zima, więc musi być zimno”, jak mawiał klasyk. Zimno, a czasem i ślisko. Szczególnie na schodach wyłożonych płytkami. Złamanie w stawie skokowym. Kierunek – szpital.

10:30 – „leży na chodniku” – Wzywa nas patrol policji. Lecimy na sygnale. Z daleka widać mężczyznę leżącego na schodkach kamienicy przy jednej z głównych ulic Kalisza. Czytaj KAWALERSKIE

14:30 – „uraz głowy od rana” – Starsza pani prawdopodobnie zbyt gwałtownie wstała, co spowodowało chwilowe omdlenie. Wezwała nas rodzina zaniepokojona zmieniającymi kolory sińcami. Pacjentka nie ma jednak ochoty jechać do szpitala. My też nie możemy jej pomóc. W takich sytuacjach czas jest głównym lekiem…

17:00 – „upadła, uraz nosa” – „ale o so chosi?” – rzekła na nasz widok. Na nosie widoczne niewielkie otarcie. Do tego wyczuwalna intensywna woń alkoholu. Niestety pacjentka nie jest w stanie samodzielnie się poruszać, więc z pomocą policji trafiła do najdroższego hotelu w Kaliszu (za który i tak pewnie nigdy nie zapłaci). Może też była na „wieczorze kawalerskim”…?

I na tym kończy się kolejny dyżur. Bilans: dwóch z pięciu naszych pacjentów było pod wpływem alkoholu. Jeden z pięciu trafił do szpitala. Był to jeden z ostatnich dyżurów przed moim zaległym urlopem. Ale nawet na urlopie „robota” mnie nie ominie 😉

 


Dzień z życia medyka vol. 5. „Bawimy się!”

fot. Jakub Rychlik

19.45 – „leży na ulicy” – pierwszy wyjazd, na „rozruszanie”. Lecimy na sygnale, po ok. 4 – 5 minutach jesteśmy na miejscu. Już z daleka widzę trzy auta na światłach awaryjnych. W myślach pochwaliłem świadków za zabezpieczenie miejsca zdarzenia, a zarazem pomyślałem, że możemy mieć robotę. Tzw. „pierwsza piątka” (niektórzy medycy będą wiedzieć, nie medycy wkrótce się dowiedzą), szybkie rozeznanie. Podchodzę do naszego potencjalnego poszkodowanego, a ten wita nas głośnym „spier….j”. Tłumaczę mu, że chcemy pomóc, na co pacjent znów powtarza swoje „powitanie”, a przy tym zaczyna wymachiwać rękoma. I tak kilka razy. Świadkowie też próbują mu przemówić do rozumu, oczywiście bezskutecznie. Danych oczywiście nie chciał podać. Cóż, ja się z nim szarpał nie będę. Wezwaliśmy policję i nasz niedoszły pacjent pojechał trzecią klasą do najdroższego hotelu w Kaliszu. W obecności policjantów już nie był tak „rozmowny”.

23.45 – „napad drgawek, pił alkohol” – wezwali nas „koledzy” pacjenta, zaniepokojeni drugim w dniu dzisiejszym napadem drgawek. Tak to przynajmniej określili. „Francuz” (bo taką dostał od nas ksywę) był głęboko nieprzytomny (a wierzcie mi, że ja potrafię wybudzać), do tego zaczął wymiotować. Cóż możemy zrobić? Kierunek – szpital. Później dowiedziałem się od kolegi z SORu, że nasz pacjent miał 5,25 promila alkoholu we krwi. Pogratulować. Dawno nie widziałem takiego wyniku.

01.15 – „rana głowy, pijany” – tańcowanie po alkoholu nie zawsze wychodzi na dobre. Ups, przepraszam – przecież nasz pacjent na pytanie czy pił alkohol odpowiedział pytaniem „a jak pan myśli?” Ja jednak wolę spytać, niż bawić się w domysły, co chyba zirytowało pacjenta, który najpierw stwierdził, że nie pił, a później, że nie pamięta aby pił. A ten zapach alkoholu z ust to pewnie jakiś syrop na gardło, nie? Zwracam więc honor i poprawiam się: prawdopodobne spożycie alkoholu prawdopodobnie spowodowało upadek, który prawdopodobnie spowodował prawdziwą ranę głowy.

Jak widać roboty niezbyt dużo, ale za to 100% skuteczności. Trzy wyjazdy i trzy zdarzenia spowodowane nadużyciem alkoholu. I kto za to płaci? KLIKNIJ

 


Dzień z życia medyka vol. 4.

Kolejny dzień, kolejny dyżur, kolejne wyzwania. Dziś działamy we wzmocnionym składzie – mamy stażystów na pokładzie.

07.30 – „przychodnia, rana głowy” – 70-letnia pani przyszła na zastrzyk, po którym niestety zbyt szybko wstała. Jak wstała, tak padła, rozbijając sobie głowę. Rana do szycia, więc kierunek szpital. Przy okazji – tego typu omdlenia zdarzają się nawet u młodych, zdrowych osób. Dlatego zanim gwałtownie wstaniemy warto chwilę posiedzieć.

09.30 – „leży, rana głowy” – po przybyciu okazało się, że klęczy, a nie leży. A klęczy, bo „troszkę” za dużo wypił. Alkoholu oczywiście. „Rana głowy” okazała się niewielkim otarciem, które mogło być spowodowane nawet przez ciasną czapkę, którą nasz pacjent miał na głowie. Nie życzy sobie absolutnie żadnej pomocy, „przytomny, w pełnym, logicznym kontakcie, zorientowany w miejscu i czasie”, podał pełne dane, podpisał kartę i poszedł w swoją stronę. Nikt z nas nie będzie się z nim szarpał. Wolny kraj.

10.30 – „leży, trzęsie się” – lecimy na sygnale. Potencjalny poszkodowany nie leży, a stoi. Pogotowie ratunkowe wezwali świadkowie zaniepokojeni tym, że wcześniej upadł. Na „dzień dobry” pan, który wezwał pogotowie zaczyna na mnie krzyczeć. Gdy pytam, dlaczego to robi, odpowiedział, że „się zdenerwował”. No fajnie, tylko co ja zawiniłem? Poszkodowany nie życzy sobie pomocy, nie zgłasza żadnych dolegliwości, ale łaskawie pozwala się częściowo zbadać. Nie za bardzo mu się podoba, że chcę od niego dokumenty. Reszta – jak w poprzednim przypadku. Szerokiej drogi!

W tym momencie zaczynamy się z kolegą zastanawiać, czy cały dzisiejszy dyżur tak będzie wyglądał? I wykrakaliśmy…

12.30 – „leży, wyziębiony”, wzywa patrol policji. Prawdopodobnie bezdomny, przytomny, ale brak logicznego kontaktu. Dokumentów brak, czyli „NN – mężczyzna, ok. 45 lat”. Wyziębiony. Kierunek – szpital.

14.40 – „po operacji, rozejście rany” – schorowany, cierpiący (ale mimo to uśmiechnięty) starszy pan, który niedawno wyszedł ze szpitala i już do niego musi wrócić…

Po tej wizycie straciliśmy nasze wsparcie.

17:30 – „upadła, ból biodra” – sympatyczna starsza pani, która potknęła się o dywan i upadła. Na szczęście nic wielkiego jej się nie stało. Lek przeciwbólowy i zalecony kontakt z lekarzem rodzinnym.

Podsumowanie dyżuru: trzech pacjentów zawieźliśmy do szpitala, a trzech zostało na miejscu. 

 

http://vimeo.com/28241856

 

W kwestii przypomnienia:
Wszystkie opisane przeze mnie zdarzenia są autentyczne. Z oczywistych względów nie podaję personaliów pacjentów, ani dokładnej lokalizacji zdarzenia. Czasem zdarza mi się nadawać pacjentom imiona, które są fikcyjne. Godziny zdarzeń podawane są w przybliżeniu.


Święta już blisko…

Czyli pogotowia ratunkowe będą miały więcej pracy. Powody bywają różne. I o tym właśnie postanowiłem napisać tym razem.

Powód pierwszy – nieczynne przychodnie. Każdy chce mieć święta, prawda? Teoretycznie w nocy, dni wolne oraz święta mamy zapewnioną opiekę medyczną przez tzw. „nocną i świąteczną pomoc”. W Kaliszu realizuje ją Wojewódzki Szpital Zespolony im. Ludwika Perzyny, przy ul. Poznańskiej 79 (czytaj). Teoretycznie… Bo ilu z Was zna numer telefonu do tzw. Wieczorynki? A ilu zna na pogotowie?

039Powód drugi – poradnie specjalistyczne też chcą mieć wolne. A u nas nadal wielu ludzi żyje w przeświadczeniu, że jadą do szpitala „przebadać się”.

Powód trzeci – okres świąteczny sprzyja nadmiernemu objadaniu się, co nie każdemu wychodzi na zdrowie. Bóle brzucha, biegunka, niestrawność – to dla nas świąteczna codzienność. Szczególnie zauważalne w drugi dzień świąt. Byłem kiedyś u pewnej pani, która wymiotowała niemal całymi mandarynkami. Tak, niemal całymi mandarynkami. Uprzedzając wątpliwości – pacjentka miała zęby. Po prostu jadła tak łapczywie, że nie miała czasu dobrze pogryźć…

Powód czwarty – alkohol – a właściwie to konsekwencje spożycia nadmiernych ilości alkoholu. Awantury domowe (w święta naprawdę częste), wypadki komunikacyjne, czy po prostu „leży”.

Powód piąty – chyba najsmutniejszy – niekiedy rodzina chce się pozbyć „balastu” w postaci opieki nad osobami starszymi i schorowanymi, próbując na siłę wypchnąć je do szpitala. Wszystko oczywiście pod przykrywką „lepszej opieki, bla bla bla”. Dla nie medyków może to być szokujące. Medycy wiedzą o co chodzi… Krótki REPORTAŻ.

Więcej pracy mają też szpitalne oddziały ratunkowe, czy izby przyjęć, gdzie „ląduje” część naszych pacjentów. Wezwań więcej, a ilość zespołów taka sama, a więc drogi pacjencie nie irytuj się, że długo do Ciebie jedziemy. Nie denerwuj się, bo musisz czekać w kolejce w szpitalu… To naprawdę nie nasza wina. A tym, którzy już trafią na SOR, czy izbę przyjęć proponuję rozejrzeć się na boki i zastanowić się, czy pozostali pacjenci naprawdę wymagają szpitalnej pomocy…


Z pamiętnika medyka: Janek

Jadę sobie jedną z kaliskich ścieżek rowerowych. Już z daleka widzę, że na poboczu, na trawniku „coś” leży. To „coś” okazało się człowiekiem.

IMG_9974Zatrzymałem się, pytam co się stało, zbadałem na ile mogłem. Janek (przyjmijmy, że tak miał na imię) nie ściemnia. Przyznaje, że nadużywa alkoholu (dziś akurat nie pił), jest bezdomny, nie ma siły, żeby iść dalej i nie bardzo ma co ze sobą zrobić. Pomocy medycznej sobie nie życzy (i dobrze, bo nie bardzo było mu jak pomóc).

Wczesna wiosna, za ciepło nie jest, więc zostawić go też nie bardzo można… Decyzja: telefon do Straży Miejskiej, może coś wymyślą. Dyspozytor zgłoszenie przyjął, a po ok. 15 minutach pojawił się patrol, który stwierdził, że „oni i tak nic nie mogą” i muszą teraz czekać na Policję. Macki opadają…

Drugi aspekt tej sytuacji jest taki, że przez ok. 20 minut, kiedy badałem Janka i czekałem na Straż Miejską, przemknęło obok mnie ok. 30 – 40 osób, z których tylko starsza pani zapytała, czy może mi jakoś pomóc.

Jedna z mijających mnie pań miała chyba jakieś nadprzyrodzone zdolności, bo jadąc na rowerze, nawet nie zatrzymując się wykrzyczała: „niech go pan zostawi, on jest pijany”. Taka to by się nadawała to pogotowia, załatwiałaby wizyty nie ruszając się z bazy…

Nie wiem, co się dalej stało z Jankiem. W chwili, gdy pojawił się patrol Straży Miejskiej (przyjechali zresztą Cinquecento van, więc nie mam pojęcia, gdzie ewentualnie mogli Janka zabrać) pojechałem w swoją stronę.

Najgorsze jest to, że nasze władze nie za bardzo potrafią sobie z takimi problemami poradzić. Mogłem wezwać pogotowie (tak właśnie robi większość ludzi, bo „przecież leży”), przyjechaliby moi koledzy, tylko co oni mogą w takiej sytuacji zrobić? Zawieźć do szpitala? Tylko po co…?

 


Dzień z życia medyka vol. 2.

Pierwsza część cieszy się dużą popularnością (ilość odwiedzić), dlatego postanowiłem opisać kolejny dyżur, tym razem „dzienny”.

11.10 – „zasłabła” – na szczęście nic wielkiego. Dobrzy sąsiedzi skombinowali krzesło i posadzili panią przed blokiem. Pacjentka została w domu.

12.30 – „zasłabła, bóle serca, piła alkohol, 22 lata” – przynajmniej wzywający mówił prawdę z alkoholem. Pacjentka siedzi na murku, wita nas dżentelmen z wytatuowaną historią życia więziennego na ciele. Pan już na wstępie prosi nas: „tylko jej nie zabierajcie!”. Poza ewidentnym upojeniem alkoholowym, do którego się przyznała (oczywiście tylko „dwa piwa”) niewiele jej było. Nasza pacjentka ma też spory atut: rentę po rodzicach… Życzymy szczęścia i do widzenia (albo lepiej nie).

13.20 – „zasłabła, 30 lat” – posłużę się tylko cytatem z filmu: „bo pić, to trzeba umić!”. Do domu spać!

13.45 – „rana stopy” – pechowiec dnia. Wracając ze sklepu nadział się stopą na pęknięty słoik. Nie życzę nikomu źle, ale to wyjazd z kategorii „lubię to” (bo przynajmniej jesteśmy w stanie efektywnie pomóc). Kierunek szpital.

16.40 – „padaczka” – najbardziej schorowana pacjentka na tym dyżurze. Wspólnie z rodziną ustaliliśmy najlepsze rozwiązanie.

 

Przez cały dyżur „leczyłem dobrym słowem”, podałem jeden lek (a w zasadzie to pół) zawiozłem jednego poszkodowanego do szpitala.

 


Dzień (a w zasadzie noc) z życia medyka

Dla ciekawych, jak wygląda nasza praca – przykładowy dyżur:

19.30 – „zasłabł” – potencjalny poszkodowany słodko spał na chodniku. Spał, bo wypił ok. 1 litra wódki (tak przynajmniej mówił). Wolny kraj, nie? „Przylać takiemu!” – doradzała starsza pani wyglądająca przez okno 🙂 Skończyło się „hotelem” przy Komendzie Miejskiej Policji.

21.30 – „upadł, nie może oddychać, pod wpływem alkoholu” – ktoś wezwał, ale poczekać na pogotowie to już nie był łaskaw. Poszkodowany leżał pod własnym mieszkanie (tak mówili sąsiedzi), gdzie oczywiście nikt nie otwierał. Czy „upadł”, czy miał inną „przygodę” (co bardziej prawdopodobne)? Któż to wie. Skończyło się szpitalem.

22.50 – „rana ręki, silne krwawienie” – wybijanie szyby ręką, to zdecydowanie nie jest dobry pomysł. Nie jest też dobrym pomysłem barykadowanie drzwi (strażacy prędzej, czy później je wyważą), ani stawianie się Policji, czy też niektórym medykom. Kolega Policjant stwierdził, że pierwszy raz słyszał, żeby ktoś, kto wcześniej odpiął pasy, teraz błagał o ich ponowne zapięcie 😉 Po pewnych perypetiach (także podczas transportu), ale skończyło się szpitalem.

00.30 – „pobity” – Wchodzimy przez gustownie wyważone drzwi (sam bym chyba tego lepiej nie zrobił 😉 ), „dobry, co się stało”? „Nic” – odpowiada zakrwawiony, poobijany dżentelmen. „Dziękuję, życzymy zdrowia” (oczywiście skracam i upraszczam sytuację).

04.00 – „pobity” – chyba największy pechowiec tego wieczora. Człowiek chce się iść pobawić, ale ktoś niestety mu w tym przeszkodził. Udało się znaleźć tego „ktosia”, więc istnieje szansa, że poniesie zasłużoną karę. Przy okazji rada: na papierosa zawsze lepiej wyjść z kilkoma znajomymi, niż samemu. Kierunek – szpital.

Wesoło, nie? A niektórzy mimo wszystko lubią tą robotę 🙂

A tak przy okazji, kto pamięta utwór Vanessy Paradis: „Joe le taxi” ? Zwracam uwagę na wymowę tytułu (żule taxi) 😉

Wszystkie opisane przeze mnie zdarzenia są autentyczne. Z oczywistych względów nie podaję personaliów pacjentów, ani dokładnej lokalizacji zdarzenia. Czasem zdarza mi się nadawać pacjentom imiona, które są fikcyjne. Godziny zdarzeń podawane są orientacyjnie.


„To złodziej! I pijak, bo każdy pijak, to złodziej!”

Idąc parkiem widzisz leżącego pod ławką mężczyznę. Zarośnięty, zniszczone ubranie, nie rusza się.

„Pewnie pijany”, „uchlał się i leży” – tak myśli większość z nas. Typowe wezwanie najczęściej brzmi „przyjedźcie, bo leży”. Mało kto sprawdza, czy jest przytomny, czy oddycha, czy w ogóle potrzebuje pomocy i czy życzy sobie pomocy…

Myślimy: „pewnie pijany” – i coś w tym jest. Z moich obserwacji (podkreślam, że to jedynie własne obserwacje, jeśli ktoś dysponuje badaniami na ten temat, to chętnie się z nimi zapoznam) wynika, że ok. 80% tych „leżących”, to rzeczywiście osoby pod wpływem alkoholu i/lub innych substancji czynnych.

A pozostałe 20%? Około 10% to osoby będące pod wpływem alkoholu i „przy okazji” na coś chorujące, a kolejne 10% to osoby, które wcale nie musiały spożywać alkoholu… Nie możemy więc z góry założyć, że na pewno jest to osoba pod jego wpływem. Znam wiele przypadków, gdy potencjalnie pijany okazał się chorym na cukrzycę.

Powikłaniem cukrzycy mogą być dwa skrajne, różne stany, które mogą imitować między innymi upojenie alkoholowe:

  • hipoglikemia – niedocukrzenie – stan, w którym drastycznie spada poziom cukru we krwi
  • hiperglikemia – zbyt wysoki poziom cukru we krwi.

 

W obu tych stanach mogą występować zaburzenia świadomości, uczucie zmęczenia, agresja (moi koledzy zapewne pamiętają „cukrzyka”, który najpierw z nami walczył, a później, gdy dostał glukozę przepraszał nas za to), utrata przytomności. W śpiączce hiperglikemicznej możemy wyczuć zapach acetonu z ust poszkodowanego. Aceton kojarzy się czasem z zapachem skwaśniałych jabłek… A stąd już prosta droga do wniosku: pijany!

Nie możemy z góry założyć, że każdy „leżący” jest pijany, bo czasem można się bardzo zdziwić. Zawsze, zanim wydamy „wyrok”, warto najpierw ocenić sytuację i spytać, co się stało. Ale o tym będzie wkrótce…

 

http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=WQcPlcDJhso

 


motocyklisci kalisz gremium kalisz
  • Kategorie

  • Archiwum

  • Zapraszam na Facebooka :-)

  • Moje filmy

    Śnieżka
    Śnieżka
    X Mistrzostwa Polski
    X Mistrzostwa Polski
    Rowerowo...
    Rowerowo...
    Pieszy. No przecież na pasach jest, nie?
    Pieszy. No przecież na pasach jest, nie?
  • © 2011 Jakub Rychlik. Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione. Autor nie ponosi żadnej odpowiedzialności za szkody mogące wyniknąć z niewłaściwego zastosowania prezentowanej na stronie www.jakubrychlik.pl wiedzy w praktyce.
    Motyw iDream: Templates Next , tłumaczenie: WordpressPL | Działa na WP