Dzień z życia medyka vol. 10. „C2H5OH”

Kolejny dyżur, również nocny. Niestety znów alkohol leje się strumieniami…

19.30 – „rana cięta przedramienia“ – po przyjeździe okazało się, że ten pacjent miał już dziś styczność z pogotowiem ratunkowym. Otóż wcześniej, koło południa „troszkę się zdenerwował“ i na złość rodzinie („na złość mamie odmrożę sobie uszy“) postanowił pociąć sobie szkłem przedramię. Oczywiście towarzyszyło temu wcześniejsze spożycie alkoholu (tym razem „trzy piwa“, co mnie zaskoczyło, bo zawsze są dwa). Poprzedni zespół ratownictwa medycznego zabezpieczył krwawienie oraz przetransportował poszkodowanego do Szpitalnego Oddziału Ratunkowego. Pacjent jednak postanowił się oddalić ze szpitala, bo w jego opinii powinien być szybciej załatwiony („bo ile można czekać!“). Jednak wieczorem stwierdził, że rozcięta ręka nie wygląda zbyt atrakcyjnie (a tyle pięknych kobiet czeka na tym świecie!), więc może jednak warto ją zeszyć, więc ponownie wezwał pogotowie ratunkowe. Najsmutniejsze w całym tym zdarzeniu jest to, że świadkami tych wydarzeń było dwoje małych dzieci. Po zaopatrzeniu rany przewieźliśmy poszkodowanego na SOR. Przy okazji zapraszam do lektury wpisu o pierwszej pomocy w przypadku krwawień TUTAJ.

21.30 – „leży, rana głowy“ – na miejscu czekał na nas mężczyzna, która wezwał pogotowie ratunkowe. Gdy go spytałem co się stało, odpowiedział „no dwadzieścia minut temu upadł“. Pytany dalej, dlaczego więc wcześniej nas nie wezwał, odpowiedział standardowo: „myślałem, że wstanie“. Zagadką jest dla mnie te owe „dwadzieścia minut”. Bo dlaczego nie dziewiętnaście, albo dwadzieścia jeden? A może trzydzieści trzy minuty? To pytanie pozostanie chwilowo bez odpowiedzi. Przynajmniej do czasu, gdy kiedyś znów spotkam podobną sytuację. Największy problemem naszego pacjenta był brak koordynacji ruchowej spowodowany przyjęciem zbyt dużej ilości C2H5OH, co spowodowało, że – jak to mówią –  podczas lądowania nie otworzył mu się spadochron. Konsekwencją tego była rana głowy. Niewielka, ale jednak do szycia. → SOR

02.30   – „przewrócił się, rana głowy“ – starszy pan, który potknął się o dywan i upadł. Rana głowy na szczęście niewielka, a pacjent nie ma ochoty jechać do szpitala. Niewielki opatrunek, powrót na stację i oczekiwanie na kolejny wyjazd.

04.00 – „pobity, uraz twarzy“ – wezwała nas zaniepokojona rodzina, ponieważ trzydziestolatek wrócił do domu w stanie ewidentnie wskazującym na spożycie nadmiernej ilości alkoholu, a przy okazji trochę obity. Poszkodowany jednak nie życzy sobie pomocy z naszej strony, więc nie będziemy mu na siłę pomagać. Widząc obrażenie, jakie ma nasz pacjent przewiduję, że w momencie, gdy „znieczulenie” (C2H5OH) zacznie puszczać, zacznie pilnie poszukiwać pomocy. Przypomnę, że poza kilkoma szczególnymi sytuacjami nie możemy nikogo na siłę ratować. Klient nasz pan!

IMG_0204
Pacjent pod wpływem alkoholu, lub innych substancji psychoaktywnych najczęściej jest pacjentem trudnym. Nie chce współpracować, utrudnia wywiad medyczny (który czasem z uwagi na stan pacjenta jest wręcz niemożliwy), bywa nerwowy, a czasem agresywny. A mimo to, musi być potraktowany tak samo, a niekiedy nawet lepiej, niż pozostali pacjenci, stąd też zaszczytne miano celebryty. 


10 lat minęło…

Jak ten czas leci? Dziesięć lat temu zaczęła się moja przygoda z ratownictwem medycznym. Dokładnie 1 sierpnia 2003 roku rozpocząłem pracę w Pogotowiu Ratunkowym w Kaliszu.  Mniej więcej w tym samym czasie miała początek moja szkoleniowa przygoda. Rocznice, szczególnie te okrągłe skłaniają do refleksji, więc postanowiłem się nimi z Wami podzielić.

Przez te dziesięć lat w polskim ratownictwie medycznym zaszło wiele pozytywnych zmian. Jedna z ważniejszych nastąpiła w 2006 roku, kiedy to po wielu latach w końcu podjęto pracę nad nowym projektem ustawy o państwowym ratownictwie medycznym. Nowa ustawa zaczęła obowiązywać od 1 stycznia 2007 roku i wprowadziła znaczne zmiany w funkcjonowaniu ratownictwa medycznego w Polsce.

Jedną z bardziej zauważalnych (choć oczywiście nie jedynych) zmian było wprowadzenie nowego podziału karetek na „specjalistyczne” (w składzie z lekarzem) i „podstawowe” (w składzie bez lekarza). Wiązało się to również z określeniem czynności, które ratownik medyczny i pielęgniarka mogą wykonywać samodzielnie (czytaj). Z pewnością wpłynęło to również na wzrost prestiżu tychże zawodów. Ratownik medyczny przestał być tylko i wyłącznie „noszowym”, a pielęgniarka „miłościwie noszącą ambu mistrzynią od wkłuć”. Pojawiła się oczywiście masa przeciwników nowego podziału i zespołów „podstawowych”. Rzesza „ekspertów” (którzy nigdy w karetce nie siedzieli) przestrzegała przed negatywnymi skutkami zmian. Karetki „podstawowe” stanowią obecnie około 50% wszystkich zespołów ratownictwa medycznego, a ratownicy medyczni i pielęgniarki zastąpili lekarzy w karetkach. Widać konflikt interesów, prawda? Jednego roku lobby profesorsko – eksperckie podjęło próbę ograniczenia kompetencji zespołów „P”, z marnym na szczęście skutkiem. Psy szczekają, a karawana jedzie dalej.

Samodzielna praca i zwiększony (albo inaczej: w końcu określony) zakres kompetencji ratowników medycznych i pielęgniarek wiąże się oczywiście z większą odpowiedzialnością, co zmusza (przynajmniej tych myślących i świadomych) do ciągłego kształcenia.

Polskie ratownictwo medyczne nie jest oczywiście doskonałe, ciągle ewoluuje i czeka je jeszcze zmian oraz ciężkiej pracy. Jednak porównując nasz system z  działaniem służb ratunkowych w innych krajach naprawdę nie jest źle. Postaram się o tym napisać innych razem.

Zmiany nastąpiły oczywiście i w kaliskim pogotowiu. Wysłużone karetki zostały stopniowo zastąpione przez nowsze modele. Pożegnaliśmy się z wiekowym Mercedesem pieszczotliwie nazywanym przez nas „Babcią”, czy „papieską erką” (ambulans, który  kaliskie pogotowie otrzymało przed wizytą Jana Pawła II w Kaliszu, w 1997 roku), na zasłużoną emeryturę przeszły także transportowe Polonezy. Z biegiem lat pojawiały się nowe ambulanse, nowy sprzęt i nowi ludzie. Dziś Pogotowie Ratunkowe w Kaliszu już nie istnieje. Decyzją Sejmiku Województwa Wielkopolskiego zostało włączone w struktury Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Kaliszu. Dobrze to, czy źle – jak zwykle czas pokaże. Zmienia się również siedziba naszego pogotowia. Aktualnie trwa przeprowadzka z ul. Nowy Świat 35, na ul. Poznańską 79 (pawilony po medycynie pracy), a docelowo poszczególne karetki mają być rozlokowane na terenie Kalisza.

Nie zmieniło się jedno: oczekiwania pacjentów. W tym kraju każdemu wszystko się należy! Więc nadal (mimo upływu lat, nowej ustawy, postępu, rozwoju i tak dalej) około 70 – 80% wyjazdów zespołów ratownictwa medycznego to wyjazdy nieuzasadnione, lub co najmniej kontrowersyjne co wykazała chociażby niedawna kontrola Najwyższej Izby Kontroli.

032Ja również się zmieniłem. Jestem przede wszystkim o dziesięć lat starszy, bogatszy o przeróżne doświadczenia życiowe i zawodowe. Staram się jednak dalej rzetelnie wykonywać swoją pracę i nieść kaganek oświaty.

Jak już wiecie – udało mi się połączyć chęć ratowania ludzkiego życia oraz wiedzę w tym zakresie połączyłem z zamiłowaniem do uczenia ludzi i tak zrodziła się historia szkoleń, którymi zajmuję się już od 10 lat.

Wiedzę w tym zakresie zdobyłem na studiach oraz licznych kursach związanych z ratownictwem medycznym, w których nieustannie uczestniczę, wychodząc z założenia, że tylko ciągły rozwój i doświadczenie pozwalają nam sprostać pojawiającym się, nowym wyzwaniom.

 


Dzień z życia medyka vol. 9. „Sobota”

039Ostatni opisany przeze mnie dyżur w pogotowiu ratunkowym był spokojny i monotematyczny: trzy wyjazdy – trzech pacjentów – trzy razy napad drgawek. Dziś dla odmiany będzie zdecydowanie bardziej intensywnie i bardziej kolorowo.

Zanim przejdę do rzeczy, przypomnę tylko, że opisywane przeze mnie zdarzenia są autentyczne, ale z oczywistych powodów nie podaję dokładnych informacji. Godziny zdarzenia podawane są orientacyjnie, a wiek poszkodowanych w przybliżeniu, co jednak nie ma wpływu na opisywane zdarzenie.

19.30 – „zderzenie trzech samochodów“ – na miejscu okazało się, że to było zderzenie pięciu samochodów, a poszkodowanych jest dwóch, więc wezwaliśmy kolejną karetkę. Po kilku minutach zgłosiło się dwóch kolejnych pacjentów, którzy źle się poczuli. To niestety dość częsta sytuacja, gdy uczestnikom zdarzenia „przypomina się“, że może jednak warto się przebadać „tak na wszelki wypadek“. Spośród czterech uczestników zdarzenia (bo trudno nazwać wszystkich poszkodowanymi) troje trafiło na szpitala. Na szczęście obyło bez poważnych obrażeń. –> SOR

20.45 – „spadł z drabiny, rana głowy“ – wezwanie brzmi dość dramatycznie, szczególnie, że dyspozytor przekazał nam, że pacjent spadł z wysokości około 2 – 3 metrów. Jadąc na miejsce zastanawialiśmy się z kolegą: czereśnia, czy dach? Czyli spadł zrywając czereśnie, czy schodząc/wchodząc na dach? Na miejscu wezwania zastaliśmy zadowolonego starszego pana, który miał niewielką ranę głowy, a spadł nie z 2 – 3 metrów, tylko z 2 – 3 szczebli drabiny… Poza niewielką raną głowy i łokcia nasz pacjent nie zgłasza żadnych dolegliwości i nie chce jechać do szpitala. Opatrunek i powrót na stację.

21.30 – „rana ręki“ – na to zdarzenie najechaliśmy wracając z poprzedniego wyjazdu. Na ulicy zaalarmował nas mężczyzna, który nie zdążył jeszcze zadzwonić na pogotowie ratunkowe, a widząc przejeżdżającą karetkę postanowił ją zatrzymać. Okazało się, że jego kolega podczas jazdy na quadzie wjechał w krzaki i dość mocno rozciął sobie dłoń i przedramię. Poszkodowany mimo wszystko starał się być dobrym humorze. Spytany, czy na coś choruje odpowiedział „na żonę“. Dobry humor być może był spowodowany spożyciem pewnej ilości C2H5OH. –> SOR

23.30 – „przewrócił się i leży“ – na miejscu zdarzenia zastaliśmy niespełna czterdziestoletniego pacjenta oraz świadków zdarzenia, którzy nas wezwali. Nasz kolejny pacjent właśnie wracał pieszo ze szpitala (miał nawet jeszcze opaskę identyfikacyjną na przedramieniu), gdzie został wcześniej zawieziony przez pogotowie z powodu upojenia alkoholowego. Ten pacjent również był w dobrym humorze, spowodowanym przez C2H5OH. Nie zgłasza żadnych dolegliwości nie życzy sobie pomoc. Na szczęście do domu miał już blisko.

01.30 – „pobita, rana głowy“ – smutne zdarzenie, którego szczegółów nie będe tutaj opisywał. –> SOR

03.00 – „przewrócił się, rana twarzy“ – grupa znajomych wrócając z imprezy postanowiła sobie zrobić tzw. afterparty na murku ogrodzenia. Nie wiemy, kto nas wezwał, ale ów ktoś troszkę się pomylił, bo największym problemem naszego pacjenta nie była twarz, a złamanie w stawie skokowym. Ten poszkodowany również był pod wpływem alkoholu. –> SOR

04.30 – „przewrócił się, rana głowy“ – sympatyczny starszy pan, który z powodu problemów z prostatą często w nocy wstaje do toalety,  nie chcąc budzić rodziny stara się nie włączać światła. Rana głowy naprawdę niewielka, a pacjent nie chce jechać do szpitala. Mały opatrunek i wracamy na stację.

Bilans dyżuru: podczas dwunastogodzinnego dyżuru mieliśmy siedem wyjazdów, a ośmiu pacjentów. Trzech spośród nich znajdowało się pod wpływem alkoholu. Śmiem twierdzić, że te trzy zdarzenia były wręcz spowodowane przez nadmierną ilość alkoholu. Każdy  tych pacjentów, niezależnie od przyczyny zdarzenia był potraktowany tak samo. Żaden z nich, niezależnie od przyczyny zdarzenia nie poniesie żadnych konsekwencji finansowych. I niech nikt mi opowiada o kryzysie. Jesteśmy bardzo bogatym krajem, skoro sobie na to pozwalamy.


Drgawki – pierwsza pomoc

Drgawki to krótkotrwałe, częste skurcze mięśni występujące niezależnie od naszej woli. Najczęściej występują w przebiegu padaczki, ale mogą być też spowodowane przez inne czynniki, np. bardzo wysoka gorączka (szczególnie u małych dzieci), niedotlenienie, zatrucia, hipoglikemia (zbyt niski poziom cukru we krwi), urazy głowy, udar mózgu.

glowa

fot. Mariusz Jankowski

Niezależnie od przyczyny napadu drgawek, postępowanie w ramach pierwszej pomocy będzie zawsze takie samo. W pierwszej kolejności należy się upewnić, czy w miejscu zdarzenia jest bezpiecznie, czy nam i poszkodowanemu nic nie zagraża. Typowe zagrożenia to ruch uliczny, zwierzęta, a czasem agresywni ludzie. O ile to możliwe należy zabezpieczyć poszkodowanego przed upadkiem (jeśli zdążymy), a następnie zabezpieczyć go przed wtórnymi urazami, szczególne chroniąc jego głowę. Najlepiej ułożyć poszkodowanego na boku, aby zapewnić drożność dróg oddechowych i przytrzymać jego głowę. Jeśli ułożenie na boku nie jest możliwe można przytrzymać poszkodowanego leżącego na plecach. Nie chodzi o to, aby się siłować z poszkodowanym, ale by ochronić jego głowę przed wtórnymi urazami. Kości czaszki stanowią obudowę procesora (czyli mózgu). Jeśli uszkodzimy „obudowę” istnieje ryzyko uszkodzenia „procesora”…

Drgawki najczęściej ustają po około 30 – 60 sekundach, ale możliwe są też napady drgawkowe trwające znacznie dłużej. Po napadzie drgawek należy ocenić, czy poszkodowany jest przytomny i czy oddycha prawidłowo. Jeśli poszkodowany jest nieprzytomny, ale oddycha prawidłowo, należy ułożyć go w pozycji bezpiecznej (na boku, z drożnymi drogami oddechowymi), o ile to możliwe okryć go, a następnie wezwać pogotowie ratunkowe. W przypadku braku prawidłowego oddechu należy w pierwszej kolejności wezwać pogotowie ratunkowe, a następnie rozpocząć resuscytację krążeniowo – oddechową (o tym w następnych artykułach). Chociaż obecność drgawek wygląda groźnie, to samoistne drgawki raczej rzadko zagrażają życiu.

Nigdy, pod żadnym pozorem nie wolno poszkodowanemu nic wkładać do ust! Z kilku powodów – po pierwszej nie ma takie potrzeby, po drugie podczas napadu drgawek najczęściej występuje szczękościsk, a po trzecie w niczym to nie pomaga. Opowieści o „odgryzionym języku” można wsadzić między bajki. Poszkodowany może przygryźć sobie język, ale od tego się nie umiera. A od wyłamanych zębów, które dostaną się do dróg oddechowych można umrzeć…


Dzień z życia medyka vol. 8. „Padaka”

Splot wielu różnych okoliczności spowodował, że dość długo musieliście czekać na kolejny wpis z serii „Dzień z życia medyka”. Od ostatniego wpisu wiele się wydarzyło, na przykład Pogotowie Ratunkowe w Kaliszu przestało być samodzielną jednostką i stało się częścią Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Kaliszu. Czy to dobrze, czy też źle – czas pokaże. Nasze zmagania z rzeczywistością toczą się bez zmian.

„Padaką” w medycznym slangu nazywamy atak drgawek, który może mieć bardzo wiele różnych przyczyn, jednak najczęściej jest to napad drgawek padaczkowych.

plecy09.00 -„atak padaczki” – w chwili przybycia pacjent splątany (co zresztą jest typowe po napadzie drgawek), nie wie co się stało i co gorsza – nie wie gdzie się znajduje. Nie ma żadnych dokumentów i co chwila podaje inne dane. To też się zdarza po napadzie drgawek. Pacjent twierdzi, że na nic nie choruje, ale nie możemy go w takim stanie zostawić na pastwę losu. → SOR

13.00 – „drgawki, rana twarzy” – koledzy pacjenta nie owijają w bawełnę: choruje na padaczkę, nadużywa alkoholu (dziś jeszcze nie zdążył nic wypić). Lubię taką szczerość. Pacjent miał pecha, bo podczas napadu drgawek wpadł w potłuczone szyby, co spowodowało dodatkowo ranę ciętą głowy. Ale nie tylko, bo podczas dokładnego badania okazało się, że pacjent ma też ranę klatki piersiowej. Odłamek szkła przebił się przez skórzaną kurtkę, dżinsową kurtkę, bluzę, koszulę, podkoszulek i wpił się w ciało pacjenta. Trzeba pamiętać, że rany klatki piersiowej mogą być bardzo niebezpieczne. I to kolejny dowód na to, że warto dokładnie badać pacjentów. → SOR

17.00 – „rana głowy, drgawki” – jeden z kaliskich marketów. Tym razem młody człowiek, chorujący na padaczkę. Na pochwałę zasługuje bardzo profesjonalne zachowanie pracowników marketu, którzy przytrzymali poszkodowanego podczas napadu drgawek, ułożyli go w pozycji bezpiecznej oraz zaopatrzyli ranę głowy. Aż miło patrzeć, bo to się rzadko zdarza. Typowe objawy, jak po napadzie drgawek + rana głowy = SOR.

Trzy wyjazdy i wszystkie trzy w pełni uzasadnione, co się rzadko zdarza. Jednostka chorobowa niby ta sama, ale przyczyny prawdopodobnie różne. Wracając z drugiego wyjazdu zobaczyliśmy, jak nasz pierwszy pacjent maszerował ulicą Poznańską „w dół”. 


Gdy dziecko się dławi…

O ratowaniu osoby dorosłej, która zadławiła się ciałem obcym (najczęściej jest to kęs pokarmowy) już pisałem. Postępowanie, które wtedy opisałem jest właściwe do dorosłych oraz dzieci powyżej pierwszego roku życia, z tą oczywiście różnicą, że czynności te należy wykonać z mniejszą siłą.

Dziś opiszę postępowanie w zadławieniu u niemowląt, czyli dzieci do pierwszego roku życia. Dla przypomnienia – o zadławieniu mówimy wtedy, gdy jakaś przeszkoda (o stałej konsystencji) blokuje drogi oddechowe. Zadławienia zdarzają się często u małych dzieci, które nie potrafią jeszcze dobrze gryźć, a poza tym dziecko to „chodzące laboratorium” – często poznaje świat poprzez wkładanie różnych przedmiotów do ust, aby w ten sposób poznać ich przydatność.

Tak samo, jak u dorosłych rozróżniamy dwa rodzaje niedrożności dróg oddechowych spowodowanych ciałem obcym: niedrożność częściową, czyli łagodną (dziecko może oddychać, płacze) i niedrożność całkowitą, czyli ciężką (dziecko nie oddycha, nie płacze).

W przypadku niedrożności częściowej należy dziecko zachęcać do kaszlu, który najczęściej (na skutek wzrostu ciśnienia w drogach oddechowych) spowoduje usunięcie ciała obcego. Gdy kaszel nie jest efektywny, albo dziecko nie płacze, nie kaszle i nie oddycha mamy do czynienia z całkowitą niedrożnością dróg oddechowych i niezbędne są bardziej zaawansowane czynności. Do większości przypadków zadławień dochodzi podczas zabawy, jedzenia, w obecności rodziców, lub opiekunów. Im szybsza i bardziej zdecydowana reakcja, tym większe szanse powodzenia.

Gdy dziecko się dławi i kaszel jest nieefektywny należy szybko wezwać pomoc z otoczenia, a następnie jeśli dziecko jest przytomne należy wykonać do 5 uderzeń  między łopatki. Aby to wykonać usiądź, lub uklęknij, ułóż dziecko na brzuchu, główką w dół (aby wykorzystać siłę grawitacji) na swoim przedramieniu. Podeprzyj jego główkę dłonią jednej ręki, a następnie wykonaj do 5 mocnych uderzeń w plecy nadgarstkiem drugiej ręki (patrz foto). Celem jest usunięcie ciała obcego, a nie wykonanie wszystkich 5 uderzeń. Jeśli więc dziecko odkrztusi ciało obce po pierwszy, czy drugim uderzeniu nie ma potrzeby wykonywać kolejnych.

Jeśli 5 uciśnięć okaże się nieskuteczne, należy wykonać do 5 uciśnięć klatki piersiowej.
W tym celu: w tej samej pozycji obróć dziecko na wznak, połóż je na własnym przedramieniu i obejmij jego potylicę. Pamiętaj, aby głowa nadal skierowana w dół, a następnie znajdź miejsce ucisku (środek klatki piersiowej) i wykonaj do 5 uciśnięć klatki piersiowej (patrz foto).

Analogicznie, jak poprzednio celem jest usunięcie ciała obcego, a nie wykonanie wszystkich pięciu uciśnięć. Jeśli uciśnięcia klatki piersiowej nie okazały się skuteczne należy naprzemiennie wykonywać uderzenia w plecy i uciśnięcia klatki piersiowej tak długo, jak niemowlę jest przytomne. Po każdej serii uderzeń, lub naciśnięć należy ocenić stan dziecka, sprawdzając, czy ciało obce zostało usunięte. Gdy dziecko straci przytomność i nie oddycha należy rozpocząć resuscytację krążeniowo – oddechową, ale o tym innym razem.

Na szczęście, jeśli zadziałamy odpowiednio szybko i zdecydowanie uderzenia w plecy okazują się skuteczne. Po każdym taki zdarzeniu konieczna jest kontrola lekarska. Najważniejsze to nie tracić głowy i najpierw zadziałać.


Niebezpieczne zimno…

Zima jeszcze się dobrze nie zaczęła, ale już pojawiają się pierwsze doniesienia o ofiarach zimna. Dzisiejszy wpis dotyczy udzielania pierwszej pomocy osobie, która uległa nadmiernemu wychłodzeniu.

Jakie mogą być skutki zimna?
Odmrożenia może być jedną z konsekwencji działania niskich temperatur. Jest to miejscowe uszkodzenia tkanek na skutek działania zimna. Czynniki, które sprzyjają powstawaniu odmrożeń to między innymi: niewłaściwa odzież, zbyt ciasne obuwie, długotrwałe narażenie na działanie niskich temperatur, wilgoć, alkohol, który daje pozorne ciepło, ale rozszerza naczynia krwionośne, przez co prowadzi do wychłodzenia całego organizmu. Miejsca szczególnie narażone to stopy, dłonie, nos, uszy, Skóra początkowo staje się zaczerwieniona, następnie sina, szaroniebieska, aż w końcu blada. We wstępnym okresie odmrożenia występuje uczucie marznięcia, swędzenia i ból. Rozróżniamy trzy (a według niektórych źródeł cztery) stopnie odmrożeń, ale granica między nimi jest płynna. Warto pamiętać, że  do odmrożeń może dojść nawet przy dodatnich temperaturach.

Co robić?
W każdym przypadku wychłodzenia (które poprzedza odmrożenie) jeśli to tylko możliwe należy przerwać narażenie na działanie niskich temperatur, czyli przenieść poszkodowanego w ciepłe, suche miejsce, zdjąć zimną i mokrą odzież, założyć suche ubranie, okryć poszkodowanego. Należy też pamiętać, aby zdjąć zbyt ciasne obuwie oraz wszelkie łańcuszki, pierścionki mogące wywierać ucisk na tkanki. Jeśli poszkodowany nie ma zaburzeń świadomości można podać dobrze osłodzone, ciepłe napoje (małymi ilościami). Nie należy rozcierać, ani nadmiernie poruszać poszkodowanym. Nie jest też zalecane gwałtowne ogrzewanie (np. umieszczenie w gorącej wodzie). W przypadku zaburzeń świadomości, dużych odmrożeń, wychłodzenia całego ciała należy wezwać pogotowie ratunkowe.

Przede wszystkim profilaktyka!
Najlepiej oczywiście nie dopuścić do nadmiernego wychłodzenia organizmu. Aby temu zapobiec należy się ubierać odpowiednio do panującej temperatury, najlepiej na tzw. cebulkę – lepiej założyć kilka cienkich warstw, niż jedną grubą. Unikajmy picia alkoholu i palenia papierosów. Części ciała szczególnie narażone na działanie niskich temperatur należy smarować kremem ochronnym. Warto pamiętać, że duża ilość ciepła „ucieka” przez naszą głowę, dlatego warto nosić czapkę.


Kenijska masakra matatu

W ramach projektu Polskiej Misji Medycznej szkoliliśmy między innymi jednostki St. John (kenijskie pogotowie ratunkowe) w Nairobi i Mombasie. St. John jest obok Red Cross jedną z niewielu służb ratowniczych działających przedszpitalnie. W dużej mierze opiera się na działalności wolontariuszy, dla których jest to szansa na późniejsze zatrudnienie.

Podczas jednego ze szkoleń St. John otrzymał  wezwanie na wypadek – zderzenie trzech aut. Ciężarówka uderzyła w auto osobowe, a matatu (taksówko – autobus na kilkanaście osób) w ciężarówkę i wbił się pod nią.

Taksówką na wypadek
Postanowiliśmy z Grzegorzem pojechać na to zdarzenie. Dali nam po zielonej kamizelce i pobiegliśmy na skrzyżowanie, gdzie miała czekać na nas karetka, która miała nas zawieźć na miejsce zdarzenia.
Karetki niestety nie było, więc szybka decyzja – jedziemy matatu. Reasumując: ekipa pogotowia jechała taksówką, bez sprzętu na wypadek. Za sygnał służyła nam zielona kamizelka wywieszona przez okno. W momencie naszego przybycia na miejscu były już dwie karetki. Pewności co do ilości karetek nie mam, bo był też ogromny tłum ludzi…

Matatu
W matatu teoretycznie może jechać czternaście osób, ale najczęściej jedzie tyle, ile się zmieści. Plus bagaże oczywiście, których kenijczycy przewożą niekiedy bardzo dużo…
Dokładną liczbę uczestników tego wypadku trudno ustalić, ponieważ część osób wydostała się samodzielnie, jeszcze przed przybyciem karetek pogotowia. W momencie, gdy przybyliśmy na miejsce zdarzenia osiem było uwięzionych wewnątrz pojazdu. Dwie osoby już nie żyły. Z uwagi na uwięzienie poszkodowanych w samochodzie, niemożliwe było podjęcie resuscytacji krążeniowo – oddechowej. Zresztą nie byłoby to celowe w tych warunkach.

Matatu wbiło się pod auto ciężarowe (które ma wysoki tył), więc przód całkowicie zniszczony i „wprasowany“ w ciężarówkę. Jedna z pierwszych jednostek straży, jaka była na miejscu miała młotek i piłę do cięcia metalu. Dopiero kolejna miała specjalistyczny sprzęt: hydrauliczne nożyce do cięcia metalu i piłę spalinową, w której po kilku minutach skończyło się paliwo… Na szczęście mieli zapas benzyny w kanistrze.

How to do it?
Operacja wydobycia poszkodowanych była bardzo trudna. Zarówno straży, jak i zespołom pogotowia nie brakuje doświadczenia w tego typu zdarzeniach, ale brakuje im tzw. know-how, czyli pewnej koncepcji, sposobu podejścia do tego typu wypadku i wydobycia poszkodowanych.

W pierwszym momencie z przerażeniem patrzyliśmy na tłum ludzi, którzy rękami szarpali powyginane blachy busa. Ludzie chcieli pomagać, ale częściowo wprowadzało to chaos. Była też próba przepchnięcia wielkiej ciężarówki. Około 20 – 30 osób próbowało ją zepchnąć, żeby dostać się do poszkodowanych. Nie brakowało też oczywiście zwykłych obserwatorów i komentatorów. Na szczęście obecni na miejscu policjanci (w dużej ilości), wspomagani przez ratowników z St. John opanowali tłum i w miejscu zdarzenie pozostali ci, którzy naprawdę do czegoś się przydali.

Pierwszy pomysł, rozpoczęty jeszcze przed naszym przybyciem to uniesienie tyłu ciężarówki i wyciągnięcie matatu spod niej. Zrobiono to za pomocą lewarków i piramidy z kamieni, która została ułożona pod kołami ciężarówki. Następnie matatu zostało wyciągnięte spod ciężarówki przez jakąś formę pojazdu pomocy drogowej, który był dociążany przez kilkanaście osób stojących na jego pace. Dalej auto zostało pocięte na kawałki i tak krok po kroku wydobywaliśmy poszkodowanych. O dziwo słuchali też „mzungu” (białego), co chyba im się przydało.

Kenijska masakra nie taka masakryczna
Wydobywanie poszkodowanych trwało ok. 40 minut (licząc od momentu naszego przyjazdu). Cała nasza akcja – od momentu wyjścia z siedziby St. John do momentu powrotu – trwała nieco ponad godzinę. Biorąc pod uwagę braki sprzętowe (w porównaniu z polskimi jednostkami) i warunki – to naprawdę dość szybko. Nie brakowało za to siły roboczej, o czym pisałem wcześniej.


Dzień Ratownictwa Medycznego

Dziś Dzień Ratownictwa Medycznego. Ja świętuję prowadząc zajęcia. Oczywiście z ratownictwa 🙂
Wszystkiego najlepszego dla tych na służbie i dla tych, co mają dziś wolne!


Brud, smród i przyprawy, czyli Kair „od kuchni”.

W Kairze byliśmy tranzytem, lecąc do Nairobi. Wylądowaliśmy o 3 w nocy, a następny samolot mieliśmy o 23.30, więc zostało nam kilkanaście godzin, które postanowiliśmy wykorzystać na zwiedzanie miasta. Po krótkim odpoczynku w hotelu ruszyliśmy na piechotę zwiedzać stolicę Egiptu. Błyskawicznie znalazł się „przewodnik”, który chciał nas oprowadzić, ale nie skorzystaliśmy z jego oferty.

Kair w niczym nie przypomina kurortów z folderów biur turystycznych oferujących wakacje w Egipcie. To chyba najbardziej brudne miasto, jakie w życiu widziałem. Śmieci walają się dosłownie wszędzie, nie obowiązują praktycznie żadne przepisy ruchu drogowego, więc normalna jest jazda pod prąd, na czerwonym świetle, czy wymuszanie pierwszeństwa. Nie używa się kierunkowskazów, ani świateł. Za to często słychać dźwięk klaksonu. Miejscowi w pewnym sensie rozmawiają ze sobą używając klaksonu. Auta najczęściej są poobijane i zniszczone. Nierzadki jest widok aut stojących w korku „zderzak w zderzak”. Europejczyk musi się przestawić na ten tryb życia i mieć zawsze oczy dookoła głowy. W pewnym sensie to walka o przetrwanie.

Ludność jest bardzo otwarta i nadmierne „uprzejma”. Uprzejmość oznacza, że każdy chce „pomóc”, np. wyrywając podróżnemu plecak, czy walizkę. Oczywiście nie za darmo. Za wszystko należy się datek. Nawet na lotnisku, w toalecie znajdzie się ktoś, kto poda papierowy ręcznik, żeby turysta nie musiał się przemęczać. Oczywiście bardzo szybko nadstawi rękę po datek. Podobnie jest z wszelkiej maści ulicznymi sprzedawcami, których jest cała masa. Główne ulice Kairu to jeden wielki targ. A kupić można wszystko. Ubrania, pamiątki, jedzenie, elektronikę (najczęściej podrabianą) i wszystko „special price for you my friend”. Wszędzie czuć też intensywną woń przypraw zmieszaną z całą masą niekoniecznie przyjemnych zapachów. Robiąc zakupy warto się targować. Pierwotna cena najczęściej jest dziesięciokrotnie zawyżona. Uliczni sprzedawcy potrafią być jednak bardzo natarczywi i wędrują za turystą niekiedy przez długi czas namawiając do na zakupy. Jeśli nie planujemy zakupów najlepiej kategorycznie odmówić, lub udawać, że się nie rozumie.


Przypadkiem trafiliśmy też na targ, gdzie mięso było sprzedawane z papierowych kartonów leżących na ziemi, czy ryby wokół których wręcz kotłowały się muchy. Powszechne jest żebractwo i przeraźliwe niekiedy kalectwo, ale nie będę tego opisywał.

"Świeże" ryby. Muchy gratis.

motocyklisci kalisz gremium kalisz
  • Kategorie

  • Archiwum

  • Zapraszam na Facebooka :-)

  • Moje filmy

    Śnieżka
    Śnieżka
    X Mistrzostwa Polski
    X Mistrzostwa Polski
    Rowerowo...
    Rowerowo...
    Pieszy. No przecież na pasach jest, nie?
    Pieszy. No przecież na pasach jest, nie?
  • © 2011 Jakub Rychlik. Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione. Autor nie ponosi żadnej odpowiedzialności za szkody mogące wyniknąć z niewłaściwego zastosowania prezentowanej na stronie www.jakubrychlik.pl wiedzy w praktyce.
    Motyw iDream: Templates Next , tłumaczenie: WordpressPL | Działa na WP