Jakoś w wakacje miałem wezwanie do wypadku komunikacyjnego z udziałem motocyklisty. Wielu motocyklistów znam,  sezon w pełni, więc zacząłem się zastanawiać kto to może być. Po przyjeździe okazało się, że tego motocyklisty akurat nie znam.

Poszkodowanym okazał się 77-letni pan Kazimierz, który jechał swoim motocyklem WSK 125, rocznik 1975 z działki do domu. Niestety nie zauważyła go młoda kobieta, która cofała autem. I tak doszło do małej kolizji. Zdarzenie miało miejsce około godziny przed naszym przyjazdem, a zostaliśmy wezwani, ponieważ okazało się, że pan Kazimierz ma niewielką ranę na kolanie. Niewiele mu dolegało, ale kolano do szycia.

Pan Kazimierz okazał się dość niesfornym pacjentem. Ciągle się ruszał, utrudniał badanie, aż w końcu nam uciekł, bo miał ważniejszą sprawę na głowie niż własne zdrowie. Tą ważniejszą sprawą była jego wierna WSK.

Tak zwane „OPR” dostało się nam, policjantom, żonie naszego pacjenta, a także sprawczyni kolizji („kto takiej młódce dał prawo jazdy?”). „Nigdzie nie jadę dopóki motor nie będzie w garażu” wykrzyczał pan Kazimierz kuśtykając w stronę swojego motocykla. I tak chcąc, czy nie musieliśmy się dostosować. Kołek wraz z policjantem wepchnęli WSKę do garażu, po czym pan Kazimierz oczywiście musiał sprawdzić, czy garaż jest dobrze zamknięty i dopiero wtedy mogliśmy jechać do szpitala.

Jadąc do szpitala trochę z moim pacjentem porozmawiałem. Okazało się, że jest pierwszym i jedynym właścicielem motocykla, który służy mu nieprzerwanie od 1975 roku. Oczywiście w pełni sprawny, ubezpieczony, z aktualnym przeglądem. Największym zmartwieniem starszego pana była pęknięta lampa. Bo jeździć tak nie można, a gdzie on teraz taką kupi? Niestety nie wiem, jak się potoczyły dalsze losy pana Kazimierza i jego motocykla.