Całkiem niedawno… Nieważne gdzie, nieważne co, nieważne kto. 

Lecimy na sygnale na miejsce wezwania, ok. 10 km od stacji pogotowia. Wezwanie do poszkodowanego po urazie. Wyskakuję z karetki prawie w biegu. Witam nas pani słowami „szybciej! szybciej! szybciej!”.

„Przecież biegnę” – odpowiadam. „No ale szybciej, szybciej” – słyszę.

Niech mi ktoś powie, w jaki sposób ja mam się jeszcze pośpieszyć? Skrzydła zamontować, czy co? Mam sobie po drodze nogi i ręce połamać i wtedy już w pewnością nie udzielę pomocy?

A żeby było „weselej” oczywiście na miejscu nikt poszkodowanemu nie udzielił pomocy (zauważyłem jedynie wyjętą apteczkę i rozpakowaną chustę trójkątną, ale nic poza tym).

Ja rozumiem, że wypadek, każde zdarzenie nagłe wiąże się ze stresem, z emocjami, ale poganiając zespół ratownictwa można niestety osiągnąć odwrotny skutek. Z różnych powodów…

Na co dzień wystarczająco dużo ścigamy się z Panią Kostuchą 😉