Całkiem niedawno… Nieważne gdzie, nieważne co, nieważne kto.
Lecimy na sygnale na miejsce wezwania, ok. 10 km od stacji pogotowia. Wezwanie do poszkodowanego po urazie. Wyskakuję z karetki prawie w biegu. Witam nas pani słowami „szybciej! szybciej! szybciej!”.
„Przecież biegnę” – odpowiadam. „No ale szybciej, szybciej” – słyszę.
Niech mi ktoś powie, w jaki sposób ja mam się jeszcze pośpieszyć? Skrzydła zamontować, czy co? Mam sobie po drodze nogi i ręce połamać i wtedy już w pewnością nie udzielę pomocy?
A żeby było „weselej” oczywiście na miejscu nikt poszkodowanemu nie udzielił pomocy (zauważyłem jedynie wyjętą apteczkę i rozpakowaną chustę trójkątną, ale nic poza tym).
Ja rozumiem, że wypadek, każde zdarzenie nagłe wiąże się ze stresem, z emocjami, ale poganiając zespół ratownictwa można niestety osiągnąć odwrotny skutek. Z różnych powodów…
Na co dzień wystarczająco dużo ścigamy się z Panią Kostuchą 😉
12 sierpnia 2011 dnia 22:56
Tak, czy owak Jakub uważam,że powszechnie odczuwalny jest dużo lepszy odbiór Pogotowia a przede wszystkim Was przez ludzi. Już się nie słyszy by karetka dojeżdżała godzinami do chorego albo by do zawału przyjeżdżał… dentysta…
13 sierpnia 2011 dnia 13:36
W szkole nas uczyli tak: Po pierwsze „nie biegaj do pacjentów, bo się potem rączki trzęsą. Wkłucia nie założysz, leku nie nabierzesz i nie pomasujesz długo…”
Po drugie „nie biegaj z pacjentem, bo się wywalicie i będziesz miał dwa razy tyle roboty…” 🙂
Pozdrawiam
13 sierpnia 2011 dnia 22:05
Jasne 🙂 Bezpieczeństwo własne, o którym mógłbym długo „klepać”… Szkoda, że dla rodziny poszkodowanych nie jest to tak oczywiste.
Pozdrawiam.
JR