0498
Jakiś czas temu na dyżurze „ratowałem” pewnego pana, który siedział na ławce. I właśnie to siedzenie na ławce było głównym powodem wezwania zespołu ratownictwa medycznego.

Dobrzy ludzie stwierdzili, że człowiek ten z pewnością wymaga pomocy, ale nie byli łaskawi poczekać na nas w miejscu wezwania. Widocznie dobrzy ludzie mieli ważniejsze sprawy na głowie. Może zakupy w jednej z pobliskich galerii, których w Kaliszu niemało?

Nasz nowy pacjent ewidentnie pachniał denaturatem, miał też zaburzenia mowy (od tygodnia). Można by pomyśleć, że to klasyczne upojenie alkoholowe.  Jednak pan zarzekał się, przysięgał, że alkoholu nie spożywał, a śmierdzi denaturatem, ponieważ koledzy polali. Dobrze skwitował to mój kolega z zespołu: „kto by był na tyle głupi, żeby dyktę* marnować?”. My jednak nie mamy możliwości sprawdzenia poziomu alkoholu w wydychanym powietrzu, czy we krwi. A poza tym samo spożycie alkoholu przecież grzechem nie jest…

Oprócz zaburzeń mowy (które mogą świadczyć między innymi o udarze mózgu) nasz pacjent miał też problemy z chodzeniem (od tygodnia). Czyli ma pewne ubytki neurologiczne, ale nie można ustalić, czy jest to świeża sprawa, czy też pozostałość po wcześniejszych schorzeniach. A poza tym bolał go brzuch, bark (od dwóch dni), głowa („od dawna”). Był też mokry (padał deszcz) i lekko wychłodzony (nic dziwnego). Można powiedzieć: wszystko w jednym, do wyboru do koloru. Ilość „schorzeń” ułatwia nam podjęcie decyzji o transporcie do szpitalnego oddziału ratunkowego, jednak nie ułatwia postawienia rozpoznania.

Finalnie nasz pacjent trafił do szpitala, gdzie okazało się, że jest to stały klient. Z uwagi na stan ogólny (spowodowany ciężką, wieloletnią pracą na swoje schorzenia) został nawet przyjęty na oddział, podejrzewam jednak, że długo tam nie zabawi. Podczas rutynowych badań okazało się, że miał 1,40 promila alkoholu we krwi. Czyli do rozpoznania warto by było dopisać amnezję, na która nasz pacjent niewiątpliwie cierpi…

*dykta – jedno z wielu określeń na denaturat.