Kolejna porcja dyżurowych opowieści. Tym razem zdecydowanie mniej alkoholu niż ostatnio, a więcej urazów. Głównie drobnych urazów. Przeczytajcie, a później się zastanówcie, które z tych zdarzeń mogły być „załatwione” bez wzywania pogotowia ratunkowego.

09.00 – „upadła na lodowisku, rana głowy” – Podczas klasowego wyjścia na lodowisko 17-latka upadła i uderzyła się w głowę. Bez utraty przytomności, bez nudności, wymiotów – nic. Był guz, ale kto z nas nie nabił sobie w życiu guza? Zastanówmy się więc, czy absolutnie każdy upadek wymaga wezwania karetki pogotowia? Myślę, że prawdziwym powodem wezwania było: „a co ja teraz mam zrobić, jak ja mam całą klasę pod opieką?”. Kierunek szpital. Opiekun też.

10:00 – „prawdopodobnie atak padaczki” – otwiera nam pani wyraźnie „wczorajsza” (a może już „dzisiejsza”?). Wezwała nas do „kolegi”. Ów kolega (też „wczorajszy”, albo już „dzisiejszy”) sprawia wrażenie lekko zdziwionego naszą obecnością. Krótka rozmowa i już wiemy, że nie zgłasza żadnych dolegliwości i nie życzy sobie żadnej pomocy. „Kolega” chleje i nawet tego nie ukrywa. Wolny kraj, każdy (z małymi wyjątkami) ma prawo decydować o swoim losie. Pani, która nas wezwała sugeruje „może na jakieś odtrucie go zabierzecie”? Wyczuwam, że „kolega” chyba zaczął być uciążliwy. Ale to już nie mój problem…

12:00 – „szkoła, rana łokcia” – licealista zahaczył łokciem o klamkę. Rana niewielka, nawet nie krwawiąca, ale do szycia. Pacjent niepełnoletni, więc musimy zabrać opiekuna – w tym przypadku nauczyciela. Na szczęście na miejscu szybko pojawia się brat poszkodowanego. Bardzo rozsądny brat, który po wysłuchaniu nas stwierdził, że może sam zawieźć brata do szpitala, bo „panowie przecież możecie mieć poważniejsze wezwania”. Brawo za rozsądek.

15:00 – „upadła, uraz nogi” – jak to mówią „jest zima, więc musi być zimno”. A czasem ślisko. I to właśnie było przyczyną upadku starszej pani. „Na oko” wyglądało to na stłuczenie okolicy stawu skokowego. Nasza pacjentka nie chce jechać do szpitala – ma takie prawo, więc zalecam doraźnie leki przeciwbólowe i okłady z altacetu. I tyle mogę zrobić.

17:00 – „upadła, uraz nogi” – tym razem bez szpitala się nie obejdzie. Prawdopodobnie złamanie szyjki kości udowej. Kierunek szpital.

Dobrnęliśmy do końca dyżuru. Jak więc sądzicie, czy każda z tych sytuacji wymagała naszej interwencji? Czy stać nas na to, aby pogotowie ratunkowe było traktowane jako „lek na całe zło”, a czasem jako taksówka?