Z tego co widzę (i słyszę), to są ludzie, których interesuje nasza praca. Stąd też relacja z kolejnego „zwyczajnego” dyżuru w pogotowiu ratunkowym…

07.30 – „przewróciła się. na ulicy” (nic więcej nie wiadomo, bo to „ktoś poprosił kogoś o wezwanie pogotowia”) – lecimy na sygnale, rozglądamy się… Nikogo nie widać. Robimy nawrotkę i wtedy z kamienicy wyskakuje pan, który kieruje nas do swojego domu. W tymże domu, na łóżku siedzi lekko zdziwiona pani, która próbuje założyć spodnie. Pani przytomna, w pełnym logicznym kontakcie, nie życzy sobie badania. „Klient nasz pan”. Pani kartę podpisała i możemy spokojnie wracać na stację.

09.30 – „po wypadku drogowym, źle się czuje” – na szczęście to była bardziej kolizja, niż wypadek, a górę wzięły emocje.

12.30 – „spadł ze schodów” – po przybyciu okazało się, że pan sobie grzecznie śpi na klatce schodowej. Po obudzeniu przytomny, w logicznym kontakcie. Nie bardzo chce się badać „bo po co?”. Na pytanie ile pił odpowiada: „beczkę”. No ale tak naprawdę? „No to ze dwa butelki denaturatu”. I to jest klasa! Nie ściemnia, że „dwa piwa”, jak większość. Pan chyba ma ważniejsze sprawy na głowie, bo nie bardzo mu się chce z nami gadać. Po kilku minutach oddala się w nieznanym kierunku. Osoba wzywająca oczywiście nie była łaskawa poczekać na nasze przybycie. Mogę się jedynie domyślać, że nas obserwowała zza drzwi/okna…

14.30 – „drętwienie rąk, słaby” – czasem dobre słowo i kilka ćwiczeń oddechowych działa lepiej niż leki. Wyjaśniłem panu, co prawdopodobnie się z nim dzieje, zaproponowałem moim zdaniem najlepsze rozwiązanie, które mój pacjent zaakceptował.

17.00 – „upadła wczoraj, 93 lata” – sympatyczna starsza pani, której ciało nie zdążyło za duchem 😉 Unieruchomienie i do szpitala.

Drodzy „SORowcy”, czy jeden przywieziony pacjent przywieziony pacjent to naprawdę tak dużo…?